Jacek Kaczmarski
Pan Podbipięta - Trylogia
- Krwi, krwi, krwi! - krzyczał pan Zagłoba
Na widok trupa pana Podbipięty
- Krwi! - zawrzasnęła zbaraska załoga
A Litwin chwiał się, do belek przybity
Święty Sebastian strzałami przeszyty
Słodki, niewinny, cichy, obojętny
Rycerz bez skazy, co jak smok gruchotał
Czerń (co jest czerń? Dzisiaj nie ma czerni)
Na jasnej twarzy ślad grotu i cnota
Której się Longin radośnie wyzbyłby
Po tym, jak jednym ciosem zerwał trzy łby
Ludzi, o których wierzył - że niewierni...
Lecz przecież krew ta jest tak miła Bogu
Że zaraz kreskę w niebieskim rejestrze
Zarabiał szlachcic siekąc tępych wrogów
Co tylko po to wchodzili w granice
Słabej, lecz wiecznej Rzeczypospolitej
Aby się mogła na ich trupach wesprzeć
Kiedy Zagłoba pił miód (nie dla chamów)
Picie to było inne, niż Bohuna:
Horyłka, beczka dziegciu, wymiar stanu
Nieszczęśliwego, dzielnego Kozaka
Co śmiał kniaziównę kochać - zawadiaka -
Cham, co boskiego się nie zląkł pioruna
I na paliki zaostrzone świeżo
Gładko nizali się stron cierpiętnicy
Król płakał, modlił się, głęboko wierząc
Że hekatomba historię oczyści
Jak wiatr las czyści ze sczerniałych liści
By pole bitwy gniło dla winnicy
- Krwi, krwi, krwi! - krzyczał pan Zagłoba
I krew się lała sprawiedliwie, szczodrze;
Lecz pan Longinus, rycerstwa ozdoba
Nie mógł pozornych tryumfów być już świadkiem
Grymasem śmierci dając znać ukradkiem
Że wie zbyt wiele, by było mu dobrze