[Zwrotka 1]
Byłem w tej paczce, co lubiła siadać na trawie
Żeby popatrzeć stąd, czy niebo na nas nie spadnie
Wieczór to psałterz latem
Ma każdą barwę z palet
I kiedy słońce zajdzie za horyzontem znajdzie nowy początek (Amen)
Nowy porządek zamień na dziwolągi z marzeń
Niech mowę rwą ich fale
Jak każdy zostać chciałem tam już na zawsze, ale
Lat niewinności pacierz dawno się skończył
Jak siedzisz na kasie, to wiesz co jest grane
To więcej niż areszt – ej: jak mierzyć się z czasem?
Nie liczyć się z hajsem? – czy życiе bez zmartwień, jest droższе czy tańsze?
Czy życie bez manier, jest po prostu chamstwem?
Chciałem być sobą, ale nieraz przegrywałem walkę
Ze swoją głową, jakbym cierpiał na polikefalię
Są tacy, co pomogą ale najważniejszą prace
Musi wykonać twoje serce, nie ich lamentacje
Jest parę pytań we mnie, których nigdy nie wyciszę
Dlaczego tamten musiał odejść, a ja dalej żyję?
Dlaczego rówieśnicy lubili mnie ich rodzice
Zawsze mówili: lepiej uważaj z tym towarzystwem?
Dlaczego to ja raczej sobie jakoś poradziłem?
Dlaczego dla jej starych stanowiliśmy margines?
Chociaż to nie ja zamieniłem szkole w macierzyńskie
Chociaż to nie ja wieczorowo goniłem ambicje
Miałem pragnienia dziwne niczym alfabet z liter
Których nie uczą szkole, których nie uczą nigdzie
Łatwo to przekuć w fobie, trudniej to przekuć w życie
Trudno się czyta wizje, kiedy są przez to inne
Mówią: „poczekaj chwilę” – próbuję kolejną szansę
Jak skasowany bilet wykorzystać na przypale
Ścigają mnie kanary – pewnie, że nie na wakacje
Kolejni komornicy rozbijają się o ścianę
Mieszkamy z siorą na pół – sorry za te wszystkie akcje!
Jakieś stypendium, ale na razie tylko socjalne
Nikt nie tłumaczył jeszcze, że da się jakoś inaczej
A zresztą – kurwa – i tak wszystko tutaj pachnie wałem!
[Refren]
Gdy słoik pełen łez z niezagojonych ran
Tonę jak zmięty pet w morzu zlewek po melanżach
Znowu obity łeb mam, a mogłem przecież spać
Zamiast się spity drzeć i szlajać do białego rana
Gdy słoik pełen łez z niezagojonych ran
Tonę jak zmięty pet w morzu zlewek po melanżach
Znowu obity łeb mam, a mogłem przecież spać
Zamiast się spity drzeć i szlajać do białego rana
[Zwrotka 2]
Niejeden z paczki dziś wolę substancji spełnia
Ciągi reakcji w nich znów łamią podniebienia
Miękki jak kaszmir trip, a potem twarda ziemia
Neuroprzekaźnik, film, kręgosłup spięty w stelaż
Widać po twarzy wstyd, co się obnażył nieraz
Mnie się ten spławik śni po nocach aż do teraz
Klatki upalnych chwil wieńczy polarny letarg
A my jak gady w nich – kto wyrwie z odrętwienia?
[Outro]
Kto wyrwie z odrętwienia?
Kto wyrwie z odrętwienia?
Kto wyrwie z odrętwienia?
Kto?