2020 (Label)
Cel
[Cuty]
Nie boję jutra się
Bo piekło jest już za mną

[Zwrotka]
Dwa zero jeden jeden palę szluga w sześciu stopniach
Grzeje nas wóda prąd na karty jak się stąd wydostać
Bratku nie ratuj, dźwignę wezmę Vivus
Zwinąłem klocka, trzy dni ośka się obciera z rzygów
Mam lapka, parę rymów, śpiwór, cztery bluzy Massa
I wiarę, że będzie jeszcze dane pozamiatać
Zrobię to jak chciałem bez demówek do label'i
Niech skurwiele wiedzą Mielzky jest tu po to żeby zmielić
Dwa zero jeden dwa ja puszczam w Polskę pierwszy legal
Mordy przenoszą płyty w topkę, mówią więcej sprzedasz
Chuj w to niеch każdy pozna w końcu rap mój
W środku gimnazjum głos już dawałem miastu
Tyle lat, na schodach klip nam kręcił Filip
Jeszczе żył Leh
I chyba wszyscy jakoś lepiej żyli
Kemp mi wjechał miło jak spirol co KęKę dusił
W pierś się bijąc, mówię wracam kiedyś zagrać dla tych ludzi
Wtedy z Diox'em sporo jeżdżę, Cebul z tyłu w aucie
Za dwieście bierz mnie wszędzie gdzie da się podpalić parkiet
Z pierwszej płyty osiem (k), trzy u Chwiała kreska
Kupiłem buty, spodnie, kurtkę jak cygan w dzień dziecka
Tydzień później pucha, mówię kurwa coś nie teges
Gram najlepiej, jestem w formie, muszę zwijać pekiel
Siadam pisze krążek dwa jeden trzy jako środek
Nie wiem który pierwszy, drugi, więc nazywam go półtorej
Moja tyra wtedy śmieszne płyty na akord
10 gr z digi 8 z cd jadę z tym jak szmatą
Niech idzie, miastem z flagą rap a nie śpiewanie
Śmiali się, że nie czaję bazy chyba kurczę ją czaję
Więc ja się śmieje, w STG gram sztukę z DGE
Wchodzę na scenę, cała sala łapy pod niebem
To gówno buja, choć preorderu poszło ze trzysta
Moja misja robić swoje i nie splamić nazwiska
Listopad jeden cztery rok i patrzę na ocean z okna
Myślę o tym kiedy te sześć stopni zmieniłem na pokład
Nagrałem patrol, bo dawno to miało powstać
Siedzę z tatrą, tagi kreślę, choć lat sto nie tykam montan
I coraz częściej w tył spoglądam, by nie zapomnieć o snach
W których marzę by od Włodka propsa dostać
Gram w Płocku, Ełku, Hradec na sos już kładę knagę
Żaden grawer w CD nie da mi dziś tego o czym marzę
Chcę pisać rymy o kolędzie z kumplami
Nie myśleć co było by gdyby ani co będzie z nami
Zanim scena strawi nas to jeszcze da nam zapalić
Czy wypnie kable i nas puści z torbami
Skurwysyny jeden siedem to Rottenberg, osiem to Komik
Choć kleje to jak nigdy wcześniej mam gnata przy skroni
Chwytam barierkę na koncercie by poczuć, że stoję
Gdy moją głowę z każdym wersem trawi ogień, ogień, ogień
Dwa zero jeden dziewięć rozjebałem wszystko i wszystkich
Moje własne życie także wliczmy, setny DM wracaj klient na plansze
Co tydzień leże na kozetce mówiąc nie wiem czy sam chcę
Gram trzeci raz na Kempie, bliscy zostają z kotem
Potem znajdują list z odcinki gdzie za śmierć ich przeproszę
Jak to znajdziesz wiedz, że nadal tańczę na ulicy
Choć płaczę próbując postawić nogę na ulicy
Jestem logiem tej ulicy, MAMO to legendarne
Żeby zdobywać szczyty dekadę siedziałem w bagnie
Gruby to zbyt prawdziwy, w chuju mam hity z Vivy
Pęka serce więc siadam i piszę rymy, od zawsze tak
Wezwał mnie beton jestem głosem marginesu
Niosę styl co trafi tu do yuppies jak i dresów, bo mam paru ziomków
Jedni proch, drudzy popiół, jedni groch, drudzy opium
Jestem stąd od początku więc
Nie pragnę już się wyrwać jak przed laty
Chcę napierdalać rap co urwie dach Ci z chaty
Nie liczę zysków, strat, był czas gdy były same straty
Nie będę wracał tam i żaden z nas już tam nie trafi
Nadal znam swój cel
[Cuty]
Nie boję jutra się
Bo piekło jest już za mną