Bisz
Nic przez c z kreską
[Verse 1: Bisz]
Co muzyka potrafi zrobić z nikogo? Mnie!
I choć wiem, że ziomki wciąż na niej wychodzą źle
To jednak kiedy jesteś w grobie jedną nogą, wiesz
Że dzięki niej zawsze możesz zacząć na nowo (na nowo, na nowo)
W swoich oczach zawsze byłem średni, w jej najlepszy
I choć na co dzień nie ma we mnie nawet cienia bestii
To tylko dzięki niej, bo udziela amnestii demonom
Tłumionym we mnie gdy mogą zmieniać się w wersy
Jestem człowiekiem, który nie zasłużył na to miano
Wiem, że zrobiliście co mogliście tato, mamo
Sam próbowałem zmienić się, lecz to dość mało dało
Szukałem siebie wszędzie: New Age, Buddyzm, Tarot, Tao
Jestem wrakiem na dnie życia, moja skrzynia skarbów
Otwiera się tylko na chwilę, kiedy wydam album
Potem zamyka na miesiące bicia głową w marmur
Bo każda płyta, która wyszła to juz epitafium
Kochać coś, co cię zabija to jest słaba opcja
Bo idąc za miłością zwykle kończysz na manowcach
Żyjesz na użytek śmiechu ludzi, śmiechu bogów
By ostatecznie stracić rozeznanie, gdzie tu powód

[Hook]
By poprzez dni, miesiące i lata pchać ten syf
Zdobyć szczyt, by się na nim roześmiać przez łzy
To absurdalne, wdrapywałem się tu długi czas
A teraz chcę już tylko zejść, żeby wejść drugi raz
[Verse 2: Bisz]
To było silniejsze ode mnie, nie propsujcie mnie, lecz siłę tego
Czegoś nigdy w tym nie rozumiałem, miałem liche ego
Nieporozumieniem było wystawiać te krzywe emocje na widok
Lecz pomimo tego zawsze byłem nie dość rozgarnięty
By słuchać mądrzejszych i niedościgniony
W tworzeniu z mozaiki słabości ikony wojownika
Bo chociaż świat dał w kość mi, to pomysł
Że szale przeważyły tu moje zdolności to pomyłka
Nie wiedziałeś kto mu losy tka
Kto stał za nim kiedy bosy gnał
Poprzez szlaki usłane cierniami
Kto go pchał, kiedy stał jak słup soli
Naprzeciw zamieci nie bedąc pewnym czy ustoi
Poprzez eony, wcielenia, splendor i gruz Troi
Mego imienia sens z niezliczonych ust moich synów
Płynie jak nieprzerwany strumień świadomości
Że to pierdolone życie jest niczym bez (niczym bez, niczym bez)

I chyba właśnie, to jest powód

[Hook]
By poprzez dni, miesiące i lata pchać ten syf
Zdobyć szczyt, by się na nim roześmiać przez łzy
To absurdalne, wdrapywałem się tu długi czas
A teraz chcę już tylko zejść, żeby wejść drugi raz
By poprzez dni, miesiące i lata pchać ten syf
Zdobyć szczyt, by się na nim roześmiać przez łzy
To absurdalne, wdrapywałem się tu długi czas
A teraz chcę już tylko zejść, żeby wejść drugi raz