[Verse 1: Te-Tris]
Odwiedzam sam siebie późnym wieczorem i wczesnym rankiem
Przecieram tak delikatnie tą od zawsze zimną taflę
Zanim zasnę jeszcze raz sprawdzam żar tych źrenic
Zapatrzeni - to mój prawdy kielich
Za każdym razem, kiedy patrzę w te oczy jak moje
To wiem, że martwy kiedyś byłem, by na nowo być embrionem
Ty po drugiej stronie, ja mieszanka kości, mięśni tutaj
Dziwne bliźnięta, mówca i wieczny słuchacz
Często zmuszony szukać odkupienia jak katharsis
Porażki tracą sens, kiedy poddamy się bez walki
To los mi dał głos bez kalki, a uczuć wulkan
Czystych w tej konfrontacji na przeciw tego lustra
To erupcja, wypluwam popiół, on mną nie jest
Ta lawa leje się w Twoje uszy jak przez Pompeje
To ja i mój przyjaciel na szkle pokrytym srebrem
Ty musisz znać mnie, bo byłeś, jesteś i będziesz
[Verse 2: EsDwa]
Znasz mnie? Widzę twarz Twoją co rano
I jak masz iść spać, zanim zgasisz światło na noc
Tak, jak płacz tak i widziałem radość
Patrz, między nami świat się zamyka w całość
To tak samo pod powiekami zapisano słabość i siłę
Jesteśmy tacy sami, czy tylko Twoim negatywem
Jestem tu jak byłem to to, co się nie zmieni
Może jest też taki drugi po przeciwnej stronie ziemi
Bezimienni, zamknięci w miejskiej corridzie
Mnie nie zobaczycie, widzicie tylko odbicie
Idzie przez życie aż przejdzie kroków limit
Ten kumpel z lustra to raczej kiepskie alibi
Ale widzisz wszystko to naoczny świadek
Przez tą daleką bliskość zdarzeń jak pamięci
Wymażesz przyczyny poparzeń
To i tak zostaną ślady, sens tylko po to, by to przetrwać
Jak Talib Kweli