Przemek Ferguson
Detox
Nie płacz mamo, jestem pijanym poetą
Jestem jak DRE, od lat obiecuję jej detox
Jeszcze żyję, choć ten rok to Klub 27
Moje drzewko szczęścia to jabłonka Eden
Doktorze daj pigułki, a ja łyknę je wszystkie
Bo nie wiem którą wybrać jak Neo w Matrixie
Zmieniam numer czwarty raz w tym kwartale
Chętnie zmieniłbym też PESEL by być dzieckiem stale
Jestem zmęczony brakiem snu, brakiem sił do walki
Chcę naprawiać świat, gdzie mój Marek Kotański
Rzucam studia drugi raz w przeciągu pięciu lat
Kolejne pięć widzę tylko wśród czarno-białych barw
Nałóg ciągnie się jak Klan i końca nie widać
Jestem sam, kreślę serce na zaparowanych szybach
Palę brąz na srebrze, taki nowoczesny Midas
To pociągnie mnie na dno, ale proszę, nie dzisiaj
Obiecuję, oddam hajs, ale jeszcze nie dzisiaj
Wciągnęła mnie ta biel jak pierdolony adwent
Ptaki robią klucz na niebie, lecę nad kukułczym gniazdem
Siedzę ostro w długach, wczoraj miałem jeszcze plecy
Ten nałóg to paradoks jak chanuka w III Rzeszy
Wejdźmy do klubu bez podania ręki
Weźmy wódę, jak PRL - duże kolejki
Dla każdego świeci słońce, nos mnie zżera jak gangrena
Moje życie - chemia, a nie fotosynteza
Co to kurwa za przyjaźnie - długi, kurwy i areszty
Leżę w pasach w psychiatryku, nikt mnie kurwa nie odwiedzi
Nikt nie podejrzewał, że to skończy się tragedią
Bóle drgawki, EKG, tomografy, wenflon