Janusz Walczuk
Jan Walczuk
Nie chciałem słuchać już kłótni rodziców, u Solara w chacie nagrywałem zwrotki
Pewnego dnia gdy wróciłem z treningu do mojego domu zapukał komornik
Nie miałem kwitu
A z mojej zajawki się śmiali dorośli
Widziałem siebie na szczycie Olimpu
Rodzicom chciałem dać oliwne gałązki
Potem zostałem hypemanem Żabsona
Szukałem miłości, a pukałem w Warszawie same idiotki
W sobotę i piątki piliśmy wódę do nieprzytomności
Tak samo jak do Matiego na Fifę wpadałem czasami do mainstream'u w gości
Prawdę mówiłem jedynie na bicie, bo bałem się lustra i rzeczywistości
Ja-jarałem skuna by tłumić nerwicę, zmieniło na zawsze to moją psychikę
Ale nie żałuję i się niе wstydzę bo w tym kraju każdy wali śliwowice
Mój wujek się zapił, drugi za chwilę
Mordo wiem dużo o alkoholizmiе i go nienawidzę
Ziomali, którzy nadal mają problem codziennie widzę
Kolega z drużyny mi umarł na raka, a żywa na rymy była w nim zajawa
Pamiętam jak nie chciałem nagrać z nim tracka, bo go miałem za łaka
Wielokrotnie mnie już gubiła pycha i roszczeniowa postawa
Czasem w moim portfelu była dycha, ale gdy upadałem zawsze chciałem powstawać
Zmieniłem ksywę i zmieniłem życie
Nadeszła sława i wielkie zrycie
Dziewczyny chcą żebym podawał i strzelał
W sumie tak samo jak, gdy grałem w piłę
Ktoś mi zarzuca, że jestem produktem
Tak, który sam wymyśliłem
PZPN, Paco Rabanne, będę robił hajs póki mam siłę
Będę robił rap, dopóki żyje
Wiesz czemu offside?
Bo mój kolega już przestał, nie żyje
Ja jestem prosty chłopak, więc nawijam prostym rymem
Chciałem najlepiej, a dostaję hejt w necie, szybko go wymieniam na siłę
I dźwigam presję jak sztangę, bo chciałbym być tu na zawsze, a nie na chwilę
Poznałem miłość życia na odklejce i w końcu poznałem co to jest szczęście
Żegnam dziś starego siebie i nie chce wracać nigdy więcej, Jan Walczuk