Percival Schuttenbach
Słyszę
Słyszę, słyszę w południe tętent lipowych bogów
Na moście niezabudką przybitym do rozłogów
Śródpolny im policzki wiatr opala zielone
I konie ich biegają w tę stronę i tę stronę
Drewniane z głów hełmy błyskają jak konewki
Kiedy z wodą je niosą na miedze dzikie dziewki
Przez pola, łąki pędzą, z szuwaru w szuwar gęsty
Giną za nimi tętent, bulgot rzek, wiklin chrzęsty
Zdziczałe oto wiązy jak zielone obłoki
Rozdzierają bożyszczom spod hełmów kudły, loki
Widzę, widzę w południe odjazd lipowych bogów
Widzę bogów na moście, na moście wśród rozłogów
Schnie siano, dzika róża pachnie za dnia jak nocą
Tętnią kopyta koni, płaszcze bogów łopocą
Jaką lilią łąkową wesprę okapy powiek
Zdławiony dalą polną, śmiertelny, marny człowiek?