Solar/Białas
Zanim zdechnę
[Zwrotka 1: Roka]
Szczerze? Chciałbym znać datę swojej śmierci
Ślepo wierzę w to, że zdążę naprawić błędy
Masz mi za złe, że nie odwiedzam krewnych?
Nie przyzwyczajaj się, to nie będziesz tęsknił
Boję się nieraz telefon odbierać
Śmierć stoi pod mym domem, ja udaję, że mnie nie ma
Rozkazujesz, dziękuj, a co dostałem?
Życie wątpliwej jakości, jak adwokat z urzędu
Mamo, miałaś doczekać moich dzieci
Nic mnie nie cieszy, ten los jest bezwzględny
Otworzyłem zeszyt, żeby zapisać to
Co chcę osiągnąć, póki tli się płomień życia
Choć nie wiem po co, dla kogo, czy jest sens
To jakoś ci nie ufam, gdy mówisz "carpe diem"
Chcę mieć na życie plan, w końcu coś wiedzieć
Zanim zdechnę, trzykropek, zachowam to dla siebie

[Zwrotka 2 i 3: Solar/Białas]
Zanim zdechnę, zdechnę to słowo klucz
Rzucają hajs, a oczach i tak mają zwróć
Zwrócę, zaportuję i wkrótce zraportuję
Ile z tego dało szczęście, a ile tylko chuj wie
A ja zanim zdechnę, chcę poczuć, że żyję
O ile walka o lepsze jutro mnie nie zabije
Szczury biegną po bieżni, udają niezależnych
I chcą być tacy jak my, ale to nie kwestia chęci
Zanim zdechnę, te wersy uczynią mnie nieśmiertelnym
Bo im nie wsadzisz gnata do gęby
Chcesz, to skasuj internet, bo mnie to nie dotyka
Dopóki moi ludzie wciąż to mają na nośnikach
Zanim zdechnę, chcę żeby moi ludzie byli dumni ze mnie
Chociaż łatwiej by było mi ich wkurwić pewnie
Ale nie po to tutaj jestem, dociera?
Nie nazywam ich braci, bo to fajnie brzmi w numerach
Zdechnę zanim dam sobie wmówić, że
To co teraz czuję, to tylko długi sen
Uszczypnij mnie, nie widzę żadnej zmiany
A to znaczy, czas odpulić budziki i szampany
Zanim zdechnę, chcę żeby każdy znał moje imię
Po to piszę te chore linie, to mi nie minie
Weź podetnij mi żyły, wypłynie z nich atrament
Napiszę nim na ciebie diss, a później ty testament
[Zwrotka 4: Tymi Tyms]
Błądzę, znowu nie widzę sensu
W głowie pełnej fobii, urojeń i głupich lęków
Gdybym cię tam wpuścił, choćby na parę sekund
Wylądowałbyś na Mącznej, lub pierdolną na miejscu
Adrenalina jest mi potrzebna jak tlen
Mam fuchę u diabła, robię na swoją śmierć
Dobrze wiem, ile spierdoliłem szans
Nigdy do końca nie będzie tak, jakbym chciał
Zna mnie wielu, a niewielu mogło poznać
Tylko nieliczni wiedzą, co rozsadza mnie od środka
Od dwóch lat znam na pamięć cały cmentarz
Mam kogo odwiedzać, nie tylko w święta
A scenariusz może podobny do twojego
Lekarze do końca mówili, że to nic poważnego
Chujowo tracić bliskich zanim dorośniesz
Ciesz się chwilą i doceniaj każdy moment
Mogę ponieść klęskę, choć wkładam w to serce
Nie będę narzekał, bo łatwiej już nie będzie
Daj mi rękę i chodź na spacer pod gołym niebem
Zanim zdechnę, trzykropek, zachowam to dla siebie[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]