[Zwrotka]
Słyszałem że też razem z tym syfem dorosłaś
I dalej chcesz biec po nowy pakiet doznań
I niby parter, ale bez przerwy go kochasz
A on dziwnym trafem jest niechętny do rozstań
Twoja dawka mnie nie ruszy nawet odrobinę
I nie pytaj czego się po latach na tym dorobiłem
Znam drogi z powrotem, ale jak się zastosować
Dopiero jak się skończą stopnie, to się zaczną schody
Na pierwszym z nich pokochałem gorzki smak
Oddał mi moje sny czysty, niewinny
Gdybym siedząc na nim, choćby raz
Spojrzał w tył, może dziś byłbym bez blizny
Drugi schodek to łap oddech smak kropli
Dziś dwie butle z miejsca to łagodnie
I pale czerwone mając pod językiem klony
Bo nie chce potem piany z pyska i rozbitej mordy
Z pierwszym razem było jakoś cieplej trochę taki plusz
Z diazepamem tylko w jednej pompce
Stałem tu za krótko i mi przykro teraz
Na tym podwórku by się przydał retard
Kolejny schodek to inny chodnik
Odejmij krople, szkło, blistry, fiolki
Dodaj worki, na polu bitwy ścinam głowy
A dziś kurwa chętnie bym kupił trochę słomy
Co dwie glowy to nie jedna, jak makiwara
Nie palę trawy ale się czasem jaram
Moja codzienność od dawna to nie hasz na strychach
Chociaż na pewno ta magia to wciąż afganistan
Wszystkie moje garnki miały małe przejścia
Wszystkie moje plany sie udały gdzieś tam
Znają wrzątek i chłód, i te krew na ustach
Tolerują głód na czarną wersję jutra
Kolejny schodek to inny klimat
Jakie dosłownie mam te igły w żyłach
Daj mi szkło, a pokaże ci krew
Daj mi szkło, zanim noc pokaże mi lęk
I kurwa znów wygra ze mną
Tamten wywar już nie robi chociaż wywarł piekło
A każda ampułka teraz to jak pocisk w serce
Ale wolę kurwa strzelać niż się pocić bez niej
Tu sie martwisz jak przeżyc dzis nie jutro
Jak nie daję rady znowu musze żyć z redukcją
Dalej błądzę po tych schodach, wokól pełno krwi
I'm alone in a coma from buprenorphine
I nie mów kurwa mi jak acetylować
Nie spotykam się z magikiem, by zalecił prozac
Chociaż wiem już że ta wojna mi zamieni romans
W okamgnieniu w największy koszmar
I potykam się o stopnie jakbym gjebla żarł
I nie kminie czemu wchodząc wyżej sięgam dna
I nie kminie czemu coraz łatwiej wejść na schody
Tak jak tego, że wraz z tym przepaść bardziej stroma
I kolejne noce tak kurwa nieprzespane
I to przecież problem, ale przecież nie przestane
Znowu pot z czoła, wiem jak zabić go w sobie
Ale jakoś dalej nie wiem jak stawić czoła potowi
Te schody do nieba mają zabiegowe stopnie
Jakbym deksa żarł miałbym wchodząc na nie spory problem
Ale nie jem, odwiedzam kilka aptek bez przerwy
I realizuje się, tak jakbym miał tu recepty
I się boję stawić krok, mam problem z każdym stopniem
Jakbym serio nie ogarniał miałbym mały problem
Kminie, ale moja świadomość przestała to widzieć
A schody mi się dwoją jakbym wpierdalał zolpidem
Chcesz, wejdź i poznaj moje niebo
Żeby potem blagać o swoje piekło
Sam chciałbym w chuj się za tym stęsknić posłusznie
Jestem szczery do bólu jak kurwa skręty po buprze
To jest moja pierdolona krwawa klatka schodowa
Bo od jakiegoś czasu się nie mogę z niej wydostać
I to kocham kurwa tak jak tego nienawidzę
Jak przesadziłem i nokaut albo nie mam igieł
To nie kurwa twelve steps, jaka terapia
Specjaliści po rozmowach ze mna muszą żreć xanax
Patrzą po szufladkach; nie mogą spać po nocach
Przestają wierzyć w boga wpierdalają estazolam
Jak wejdę na samą gorę, to się zapowietrze
Poznam z fentem, chcę być lekki jak balon z helem
Ona ma blizny po cięciach, ja ślady po strzałach
I może widzisz to z nieba, jak wabi nas szatan
Tylko nie budź jej wcale, niech śpi dalej
Jeszcze daj jej temat i przysięgnij zabić
Nie budź jej, nie budź, słyszysz jak prosi
Rozbite szkło wtłocz i przybliż do skroni
[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]