[Zwrotka 1: Włodi]
Nie że był chciwy, a nie odważny
Inne miał zdanie gdy ostatni raz zamykał bagażnik
Wspomnienie to wezwał, spocił się jak w łaźni
Strażnik bęcwał "światło wyłącz" warknął
Jaką marką fury jechał pamiętał świetnie
Jak w ten dzień, gdy wpadł w perypetie
Swoich myśli nagle się przeląkł
Mi zawsze chodziło o ten złamany szeląg
Marny to sufler to jest smutne
Przeszłość widział jak w pokoju krzywych luster
Dzień zaczął wcześnie, bo o szóstej
Po wczorajszym melanżu stały pół litrówki puste
Do wykonania miał nową fuchę
I choć kruche było tego bezpieczeństwo
Jego serce głuche było na to często
Nie chciał klepać bidy jak jego rodzeństwo
Hajs to stresu rekompensata
Uzależnienie brata to go nawet nie rusza
Mówił - ja to przewoże, do ćpania go nie zmuszam
Do takiego stopnia zatruta jego dusza
[Zwrotka 2: Włodi]
To było jak czysta matematyka
Z punktu A do B towar przewozi jego bryka
Bierze za to hajs, więc o narkotykach
Z twarzą amfa w razie wpadki milczysz jak głaz
Zapakował to, wsiadł i ruszył
To nie pierwszy raz, a nadal suszy go w gardle
Spełnia się nagle jego koszmar najgorszy
Zatrzymuje go patrol - koniec zarabiania forsy
Koniec melanży, koniec ciuchów za bezcen
Teraz cela 2 na 4 będzie pobytu miejscem
Myśli mam sprytu trochę to gaz do dechy
Nie, to jakbym sam sobie rozpruł bebechy
Więc lepiej stanę - to dobry manewr
I dotarło do niego, że ma konkretnie przejebane
Usłyszał wyłącz sprzęt i daj dokumenty
I ręce na głowę i spokojnie przyklęknij i
Godziną stała się sekunda, gdy trzepali wnętrze
Dokładnie centymetr po centymetrze
Jak chorągiew na wietrze zmienił się jego stan ducha
Nie wierzył w Boga, więc skąd ta skrucha?
Skąd w głowie wzięły się te frazesy?
Że jak nic nie znajdą - pieprze lewe interesy
Bóg przyjął ten zastaw i jak zwykle był łaskaw
Pies szczeknął - ta kontrola to rutyna
Taki człowiek w takim aucie, to aż grzech nie zatrzymać
Dobra można jechać - finał