HuczuHucz
Bezsilność
[Verse 1]
Majowy letarg, wieczór dziś u koleżanki
Czuł się jak geodeta, bo miał przyjść dzielić działki
Feta, wsypał szybko w dilerki, w pośpiechu
Czyste grudki, tysiąc krystalizowanych grzechów
Dwadzieścia lat, z czego jedną piąta już w tej branży
Czuł się jak kat, robiąc w prochach znowu tranzyt zła
Ale zrobił dla tej domówki wyjątek
Nie dosypał szkła, niech śluzówki czekają na piątek, taa
Wyszedł przed blok, by spalić sobie szluga
Noc jeszcze długa, ten wieczór ciągnie się jak nugat
Naprzeciw nieznajome piły Tatrę, a obok nich
Hałas na moment, uderzyły kapsle o chodnik
Co z nim? Jedna z nich zauroczyła go klasą
Bo jedyne co tam wtedy otwierała, to parasol
Deszcz to jedyny był filtr między ich wzrokiem
Nie chciała wejść, lecz flirt nie zostawił jej pod blokiem

[Ref. x2]
Co będzie dziś? Nie wiem, nie wiem
To może jeden z Twoich najlepszych dni
Albo najgorszych i możesz stracić wszystko lub nic
Więc po prostu, po prostu nie wiem co będzie dziś

[Verse 2]
Godzina dwunasta zastała ich na kanapie
W centrum miasta w Warszawie, tak rozmawiali o rapie
Czuł jej dłonie, budząc się tak koło niej nazajutrz
Poczuł chwilę się, jak gdyby był po tamtej stronie raju
Bandit Queen, w ich głowach było coraz więcej pytań
Z tymże ona to królowa, a on raczej to bandyta
Spytał kogo to obchodzi, "mnie" - odpowiedziała ona
Poczuł wtedy się jak rodzi w nim odpowiedzialna strona
Miał już dość, nie dillując tak przeczekał całe lato
Na jesieni za to czekał już na niego prokurator
Suma strachu to dla niego były grzechy dodać cele
Dostał tyle paragrafów, że starczyło by na czterech
Skumał błąd, ale teraz sąd to cenzor jego marzeń
Zatrzymał mu czas tak jak mrok na słonecznym zegarze
Gdy ostatni raz ją widział, to czas pędził tak bez przeszkód
I zostawił mu tęsknotę na krawędzi tego zmierzchu