Bedoes
Squadshits - recenzja
Bedoes – nowa nadzieja polskiego rapu, zdaniem wielu, wydał długo zapowiadaną składankę „Squadshits”. Typowany przez wielu na „drugiego Białasa i jego następcę” Bedo przygotował album, który potwierdził jedno. Fani Mateusza mogą być spokojni, bo to on wciąż jest na tronie w „byciu Białasem” i nic nie zapowiada aby szybko uległo to zmianie

Co uderza na pierwszy rzut oka? Odległość czasowa w nagrywaniu poszczególnych tracków. Amplituda, która pojawia się w jakości poszczególnych kawałków bije okropnie po uszach. Nie chciałbym bawić się tu w jasnowidza i sądować, który z numerów został nagrany wcześniej, jednak różnica pomiędzy tymi, gdzie Bedi, bez jasnego kierunku, powiela amerykańskie wzorce w skali 1:1, a tymi gdzie próbuje odnaleźć własny styl jest kolosalna

Tematycznie? Dupy, bloki, kumple, którzy nazywani w tym wypadku są gangiem, ale także wyższe wartości jak miłość do matki, czy chęć wybicia się ponad przeciwności losu, napotykające go w bydgoskim getcie. Nie, nie musicie regulować monitorów, wszystko gra. Są gangi, jest getto, Stany pełną gębą, nic dodać, nic ująć. Ostatnią rzeczą do której warto się przyczepić a jest wiążąca z poprzednimi są wszelkie onomatopeje wydawane przez Bedoesa. Nie, to wcale nie brzmi tak dobrze, jak Ci się wydaje Borys

Co imponuje? Jak już wspominałem, gigantyczny progres, który zauważalny jest z tracku na track. Do tego dochodzi również, imponująca świadomość życiowa i odpowiedzialność płynąca z tych tekstów pisanych jak się wydaje w sposób autentyczny – no może z delikatnym kolorytem artystycznym. Tracki godne uwagi? Ze starszych będą to „Ruskie fajki” oraz „Puszki, kartony, butelki”, dzięki którym to zdobył swój pierwszy rozgłos. Dwa bonus tracki znajdujące się na płycie czyli remixy „NaNaNa” oraz „Mamy”. Z „świeższych” utworów, warto zwrócić na pewno uwagę na „Beddy Soprano” czy bijący rekordy popularności „A Ty?”

Jak to więc jest, że płyta mająca tak wiele dobrych punktów nie trafia w moje gusta? A no to dlatego, że jak większość młodego pokolenia jest cholernie monotematyczny. Gdy słuchasz poszczególnych singli – wchodzą jak złe, gdy masz odpalić cały album – po kilku pierwszych kawałkach czujesz się znudzony. Jest w nim jednak coś, co wybija jego twórczość ponad muł przeciętności młodych wilków. I wcale nie piszę tego, ze względu na to, że mi „KęKę tak powiedział”