[Intro]
(W moich oczach szczyty)
(Chcę się na nie wspinać, yeah...)
[Verse 1]
W moich oczach widzę szczyty, chcę się na nie wspinać
Marzenia w zasięgu ręki, ja chcę już dotykać
Dotykać to szczęście, w głowie już sukcesy trzymam
Podzielić się z ziomkami i by miała dziewczyna
Czasem graliśmy w gierki, mieliśmy dobre karty
Strategia źle poszła, wtem pozmieniały się stany
Pocieszam się, bo w końcu błędy popełnia każdy
Ale czuję że znów taki był los, a Bóg na nas patrzy
Nagle coraz większa presja, coraz mniej tych znaków
Oczekuję szczęścia, zło przychodzi z automatu
Mówię sobie, zrób coś, sytuację ratuj
Dla nich wyglądam jak Jezus, zbawiam, wziąłbym do raju
A więc zgoliłem swą brodę
Ujawniam prawdziwe oblicze, babyface, niedorostek
Wtedy okazuje się, że to jest proste
Sprawy co mnie dotyczą podlegną mym nędznym głosem
Tyle zmarnowanych szans
Powiedz mordo, jakim cudem ja się jeszcze trzymam (huh)
Codziennie nas goni czas
Codziennie mam coś na sumieniu, kłuje to jak widła
Ale to ja muszę odpierać złe duchy
Artystyczna dusza musi stale robić ruchy
Co prawda to kroczki, ale plan to przenieść góry
A ten, który przeniósł góry, zaczął od małych kamulcy
[Chorus]
Nie po to ja to zacząłem, żebym legnął w gruzach
Nic tu nie ma do stracenia, to była jedynie próba
Próbujmy dalej, talent obracaj w coraz obfitsze plony
A skoro zbawiam, wygłoszę to kazanie, taką przyjmuję rolę
[Verse 2]
Znów siedzę sam przed swego świata obliczem
Czyżbym ja był niewolnikiem
Pamiętaj że ty tworzysz ciąg swoich zdarzeń
Tak, właśnie ty to ich lider
Jednak nie jestem dobrym wzorem
Znów odkładam trzy czwarte planu na potem
Więc jak ma dojść do realizacji marzeń
Czemu nie działam gdy tli się we mnie płomień?
Coś się nam przytrafia i syci nas przypływ weny
Więc to wylewamy, przedstawiamy na swój sposób
Ludzie będą chwalić lub krytykować zabiegi
Nie jesteś ponadczasowy, więc stygniesz jak rosół
Dania stygną, a może czasem gonię za sławą
Choć jej nie zaznałem, to dostrzegam jej minusy
A może chciałbym mieć z tego same plusy
Co jest tak realne, jak po malineczce zator
Prostym lecę flow, a dlatego, bo, kombinuję średnio
Jednak różne rymy, chcę stworzyć coś słuchalnego
Zmieniam klimat, także ciągle zmieniam tempo
Amatorskie wykonania, więc nie traktujesz mnie serio
Miałem lepszą fazę, choć wsuwałem pesto
Znowu mam ochotę i wchodzę w styl retro
Chcę wyrobić brzmienie, gubię się w tym często
I nie chcę mieć sztucznej produkcji jak Wersow
[Chorus]
Nie po to ja to zacząłem, żebym legnął w gruzach
Nic tu nie ma do stracenia, to była jedynie próba
Próbujmy dalej, talent obracam, w coraz obfitsze plony
A skoro zbawiam, wygłoszę to kazanie, taką przyjmuję rolę
[Verse 3}
Może ten kolejny singiel wam nie siądzie
Być może sam szukam zbawienia na horyzoncie
Nie myśl o błędach, patrz na to co na przodzie
I niechaj twój twórczy płomień po wsze czasy płonie
Chcę mimo wszystko dalej kochać co robię
Chcę dalej kochać największe szczęście moje
Oto po drogach przez ciernie nadal stoję
I wciąż będę pełnić swą życiową rolę
[Outro]
(W moich oczach szczyty)
(Chcę się na nie wspinać, yeah...)
(A skoro zbawiam, wygłoszę to kazanie, taką przyjmuję rolę)