„Siema, tu smutny raper w pozytywnej wersji” – w taki dość nieszablonowy sposób postanowił przywitać nas Emes Milligan, otwierając tym samym swój debiutancki solowy album „Spin-off” i zapraszając nas w podróż po swojej krainie. Krainie, w której panuje zupełna hegemonia, zaczynając od samego rapu i produkcji bitów, kończąc na mixie, masteringu czy też dystrybucji płyty. Wszystkim tym, co warte podkreślenia, zajął się sam Emes. W nieustającej pogoni za newschoolowymi trendami ze strony młodszej części sceny, raper ten wyróżnia się pod jeszcze jednym względem. Potrafił on za pomocą spójnego klimatycznie albumu, wytworzyć koncept, który bez wysilania się i sięgania po nowoczesne sztuczki, potrafi utrzymać słuchacza przy albumie z zaciekawieniem, od pierwszego po ostatni track
Spin-off powiewem świeżości?
Emes, pomimo prostych, dobrze znanych nam patentów, jest pewnego rodzaju powiewem świeżości. Powiewem, który w podobnym stopniu zafundował nam niedawno Taco Hemingway. Jednak w przeciwieństwie do swojego bardziej rozpoznawalnego kolegi, robi to w sposób nienachalny, który momentami pozwala nam na odpłynięcie wraz z nim w zakątki świadomości znane wyłącznie jemu. Już w numerze otwierającym album – „Nie obchodzi nas” - podkreśla swoją chęć interakcji z słuchaczem. „To nie w promocje, to w Ciebie wierzę” – upewnia nas, że ponad loga na koszulach czy lokowanie produktów w klipach, najważniejsze i priorytetowe dla niego jest to, aby potencjalny odbiorca poczuł, że artysta rzeczywiście chce nawiązać z nim pewnego rodzaju więź. Ci, którzy w rapie na pierwszym miejscu stawiają warstwę tekstową (tak jak ja), również nie powinni czuć się zawiedzeni. Numery „Nieważne gdzie jesteś” czy „Ścieżka nad reglami” są przecież kopalnią rozkminek dla odbiorców szukających drugiego dna w sztuce rapowej. Trzeba przyznać, że Emes wstrzelił się również z premierą w porę roku. Jesienna aura zdecydowanie pomagała w odbiorze utworów takich jak „Diogenes” czy „Chwila”, klimatycznie wprowadzając nas w formę opowiadania zastosowaną przez artystę. Spin-off to nie tylko świetnie zarapowany, ale także doskonale zaśpiewany album. Popisy wokalne autora możemy docenić chociażby w „Tańczysz” lub „Ostatni raz”. Krótko mówiąc, nie ma aspektu, w którym tenże artysta nie byłby w stanie się sprawdzić
A co z muzyką?
Bity proste, samplowane, oparte na dobrze znanych nam schematach, ale przy tym całkowicie spójnie, pozwalające się zrelaksować i odetchnąć od nowoczesnych brzmień, które natrętnie są wciskane nam przez 90 procent raperów. Melodycznie pobrzmiewająca trąbka w „Nieważne gdzie jesteś” czy „Ścieżka nad reglami” lub cała gama instrumentów: od wspomnianej trąbki poprzez saksofon i puzon w „Sitcom” jest również jednym z charakterystycznych punktów dla tego projektu, który dodaje mu pewnego rodzaju magii. Gdybym miał wskazać swojego faworyta z całej płyty, bez wątpienia byłoby to otwierające album „Nie obchodzi nas”, jednak pozostałe produkcje, dzięki spójności o której wspominałem w zupełności nie odstają od siebie. Klasa
A na zakończenie...
Cieszę się, że na scenie, wciąż są ludzie, którym zależy na tym, aby projekt dopracowany był w stu procentach i nie był zbieraniną zapychaczy, które pozwolą sfinalizować krążek. Życzę Ci, aby werdykt wydany przez środowisko był korzystny Twojej osobie, a każde CD śmigało po osiedlach w zadowalających dla Ciebie ilościach