Rap Genius Polska
PLHHF_POV_2019.html
EEEELO!Nie wypada przywitać się inaczej aniżeli tym klasycznym płockim zawołaniem. Zebraliśmy tu nasze luźne spostrzeżenia odnośnie VII edycji Polish Hip Hop Festivalu w nieco odmiennej formie niż dotychczas. Jak sama nazwa mówi ( ͡° ͜ʖ ͡°) - z indywidualnej perspektywy poszczególnych członków ekipy Rap Genius Polska. Całość została okraszona zdjęciami autorstwa Michała Grobelnego (za wyjątkiem ostatniej foty). Klikajcie w adnotacje, w których zamieściliśmy dodatkowe bonusy.
CzwartekIgor
Nie ma nic lepszego niż otwarcie sierpnia przyjazdem na PLHHF - w tym zdaniu utwierdza mnie słoneczny uśmiech Pani wpuszczającej nas na parking. Nierozpakowany namiot rzucam w kąt, pod pachę zawijam Flaszki i Szlugi, po czym dziarsko ruszam w kierunku Placu Piknikowego (nazwa miejsca zupełnie nieadekwatna do okoliczności). Czwartek zapowiada się nad wyraz grubo - mówią o tym dwa czynniki: liczebność słuchaczy i to, co mają wymalowane na twarzy, czyli chęć zmontowania grubego melanżu. Coś wisi w powietrzu i bynajmniej nie jest to delikatny, wakacyjny powiew jak u Taco Hemingwaya. Za to lubię Płock.
Po szybkim przemarszu melduję się na koncercie KPSNa. Muzycznie - solidny trueschool młodego pokolenia. Z własnych odczuć - zabrakło trochę pazura. Po rozgrzewce na miejsce małolata wskakuje dinozaur W.E.N.A. i udowadnia, że umie strzelać nie tylko z Instagrama. Publika kuma zajawkę i wtóruje mu w tych mniej i bardziej popularnych numerach, naprawdę spoko. W międzyczasie kręcę się po okolicy i targam kolejne piwko pocąc się na myśl o koncercie Young Igiego - czy chłopak to dźwignie? No i dźwignął trochę jak ten Syzyf - do połowy i się sturlał. Wszystko, od wyboru utworów po scenografię mi się podoba, ale cały efekt psuje autotune live, który wzbudza we mnie odruchy, ale nie te, które powinien (mimo wszystko props). Igora zastępuje reprezentant QueQuality, Kartky i daje najlepszy koncert, jaki w jego wykonaniu miałem przyjemność słyszeć. Nowe single robią robotę - zarówno live, jak i na streamingach. Obracam się w lewo, w prawo i zahaczam dupeczki, czy mają może ekstra bletki. Jedna z nich łapie mnie za rękę i gdzieś ciągnie. W ten oto sposób plan na posłuchanie Otsochodzi uległ zmianie, ale nie miej mi za złe, Janek, Ty też polazłbyś z panną. Czwartek otworzyłem wesoło i zdecydowanie nieprzygotowany na bomby, które spadną w piątek i sobotę.
Kacper
Tak naprawdę płocką relację powinienem zaczynać od środy, bo razem z Oskarem przybiliśmy na miejsce już w nocy. Czwartek zaczęliśmy małą wycieczką przez miasto po odbiór akredytacji. Kto choć raz śmigał po schodach z plaży do centrum, ten wie, dlaczego nie wypada o nich nie wspomnieć. Reszta popołudnia zleciała na obgadywaniu geniusowych planów przy napełnionych kubkach i naszej warm-upowej playliście, a później na rozbijaniu się na świeżo otwartym polu namiotowym. Wieczorem ruszyłem na koncerty, oddalone nieco od głównego terenu festiwalowego. Zdążyłem dopiero na Wudoe, chwilę się pobujałem i podbiłem na backstage. Tam już przygotowywał się na swoje wejście Young Igi, który „Bestią” rozgrzał fanów na tyle, że barierki ochronne dosłownie pękły od ich naporu. Chwilę odpoczynku po jego koncercie zapewnił Kartky, który swoimi melodyjnymi numerami pozwolił wychillować się przed Młodym Janem. Ten za to dostarczył przekrojową mieszankę utworów z przebiegu całej swojej kariery, przy czym pod koniec koncertu zapowiedział, że na kolejnym albumie zamierza powrócić do stylówki znanej ze „Slamu” – hell yeah. Podsumowując, może i nieraz przyszło mi się śmiać z absurdalnych wersów Igiego, ale to on zapodał w czwartek największe pokłady energii.
PiątekRadek
Pobudki na polu namiotowym po czwartkowym warm-upie to już klasyk. W tym roku organizatorzy ułatwili dojście do siebie dzięki porannemu bistro dostępnemu na terenie pola - aż by się chciało zacytować Knapa: "dwie kawy rano na rozpęd, bo mam co robić". I choć kawy unikam, to druga połowa tego zdania pasuje jak ulał. Serię koncertową zacząłem na chillu - piasek, piwko, nieco za tłumem bawiącym się do występu Solara z livebandem, który zrobił naprawdę udaną robotę. Pierwszy ogień, na który czekałem i ani trochę się nie zawiodłem, zapodał Adi Nowak. Pozdro dla ziomka, który odnalazł zgubioną przeze mnie w pogo plakietkę prasową! Po przerwie na foodtrucki (było w czym wybierać) wjechał Guzior, który okazał się zwycięzcą tego dnia na mainie. Najlepszą akcją było chyba, gdy do "Płuc Zlepionych Topami" uformowaliśmy circle pita po to, by... położyć się w nim i razem śpiewać ten numer. Prosto z głównej sceny popędziłem na Red Bulla, żeby zobaczyć Młodego Dzbana, który niestety nie dojechał - chyba jednak nie taka "Odpowiedzialność". Na szczęście czekało mnie jeszcze trochę biegania za różnorodnością - najpierw Sokół na głównej (klasa jak zawsze), potem Knap na Tidalu (chillówa, ale zabrakło mi trochę jego melanżowych klasyków) i na koniec dnia (dla mnie) MBBN joint venture na Red Bullu. Dodałbym jeszcze parę słów, ale kolegom kazałem zamknąć się w góra pięciu zdaniach, więc swój wywód zakończę jednym - przekozak.
Michał
Dojazd z Krakowa spowodował dość mocną obsuwę, bo w Płocku byliśmy dokładnie o 19, a jeszcze odebrać mieszkanie, ogarnąć się itd. Spowodowało to moje pojawienie się na terenie festiwalu dopiero około 21, więc idealnie na środek występu Kękę, na którym już zostałem. Po koncercie zostało złapać się z resztą ekipy RGPL i “trochę pozwiedzać”. Przeszliśmy kilka koncertów, posączyliśmy to i owo, pogadaliśmy ze sobą w końcu na żywo i… trafiłem na backstage. Co tam się działo - wiedzą ludzie, którzy tam byli. Większość przemyśleń odnośnie backstage’u podzielam z Lil Kononem, którego miałem okazję poznać właśnie tam. W tym miejscu serdecznie pozdrawiam, zmarnowałem Ci lekko ponad godzinę (chociaż mam nadzieję, że myślisz inaczej XD). Nadszedł czas na koncert Sokoła, na którym koniecznie chciałem być, więc udałem się pod scenę. Nie zawiodłem się - rozpierdol. Nie lada gratką był też showcase SB Maffiji w pełnym komplecie. Dalej było kolejne zwiedzanie poszczególnych scen, jakieś alko i zbitka z ziomami, z którymi przyjechałem - na koncert BonSoul, który kończył mój pierwszy festiwalowy dzień.
SobotaMichał
Po mocnym, ale dość krótkim festiwalowo piątku, postanowiłem zobaczyć trochę więcej koncertów w całości, mniej zwiedzać wszystkie sceny, a skupić się raczej na największych występach. W przeciwieństwie do reszty chłopaków, nie nocowałem na polu namiotowym, więc punkt 16 - wjazd na teren festiwalu. Na start Dwa Sławy, VNM, Gedziula. Największe zaskoczenie z tej trójki? Zdecydowanie Gedz. Kontuzja kolana nie pozwalała mi wejść w pogo, ale widziałem z bliska, że zabawa przednia. Szybki spacer na fragment #chillwagonchallenge, spotkanie z resztą ekipy RGPL, która nie przyjechała jako media, a z własnej zajawki, piwko, jager, trochę gadki, muzyki w tle, aż do BORCREWSCENASTOIWOGNIU. Mocny koncert, na który czekało pewnie ¾ festiwalowiczów. Dalej P8M w swoim klasycznym, zajebistym stylu, Bedoes z największym pogo, jakie w życiu widziałem, Chillwagon Showcase i… no właśnie. Skumałem, że mam 4% baterii, a bez nawigacji nie trafię do mieszkania. Szybkie ogarnianie ładowarki i telefonu, żeby wrócić, przeszkodziło mi w pójściu na Tuzzę, ale odbiję sobie to niebawem na KLF.
Kacper
O rany, nachlany otwieram ślepia, mam omamy, nie poznaję namiotu, wódy woń dociera wredna - znacie to? Nie mogło być inaczej, skoro freestylujące ekipy na polu zapewniły rozrywkę do samego rana. Taktyczny ogar w strefie sanitarnej (duży progres organizacyjny w tym roku), foodtrucki i browarki na trawiastej skarpie przy rytmie nieco oddalonych koncertów White’a, Bisza i Smolastego. Następnie walki freestylowe (Wujas nadal w formie!), po których wbiłem na dłuższą chwilę na backstage. Już gdy mijałem Rado idącego o kulach w kierunku sceny czułem, że coś się święci i z automatu „zboczenie zawodowe” przywołało mi wersy z numeru „O sportowcu, któremu nie wyszło". A o dalszej części dnia opowie wam...
Radek
Cieszę się, że w tłum pod sceną wbiłem dopiero na Gedzu. Fajnie widzieć, jak słuchacze rapu od paru lat uczą się bawić na koncertach inaczej niż tylko machając ręką i nawijając refreny. I choć może jeszcze trochę brakuje nam do hardkorowych mosh pitów rodem z gigów Slayera (nigdy nie byłem, heh), to nie mamy się czego wstydzić. I nieważne, czy chodzi o gromadę jak na Kosmicie, czy raptem kilka osób jak na koncercie R.A.U. na Red Bull Stage (jeden z moich faworytów dnia). Najbardziej czekałem oczywiście na PRO8L3M (pozdro Igor, to twój 18 raz?). Oskar ponownie potwierdził, że na żywo brzmi niemalże identycznie jak w numerach i jedyne, czego bym sobie życzył, to nieco inne proporcje utworów żywych do lajtowych. Później musiałem odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście ważne pytanie - resztę koncertów na spokojnie przestać, czy może przestać na kilka koncertów, by zachować siły na zamknięcie? I tak oto wylądowałem dopiero na sam koniec na Tuzzie. Sądzę, że Tede w tym samym czasie o frekwencję się nie martwił, a my razem z ziomkami i wieloma innymi wczutymi osobami rozkręciliśmy młyn (tak, to Ty go wymyśliłeś, Żabson), którego długo nie zapomnę. Największa frajda? Trafiać w tłumie co parę minut na swoich ludzi, by dać sobie z bara i ponownie się zgubić. Wycieńczony wróciłem na pole namiotowe z cichą myślą z tyłu głowy, że może jednak następnego dnia wcale nie muszę zawijać do domu.
PodsumowanieMichał
Podsumowując - najbardziej dopracowany koncert? PRO8L3M. Strasznie jarało mnie dopasowane idealnie wideo i gdyby Oskar raz się nie wyjebał na Molly, byłby to koncert idealny. Największe pogo? Bedoes. Foty znajdziecie na necie. Największy rozpierdol? Obiektywnie chyba Chillwagon, czego w sumie się spodziewałem. Tłum młodych ludzi noszący Żabsona i Borixona na rękach kilkakrotnie mnie o tym przekonał. Co na plus? Serio to wszystko. Atmosfera, organizacja, jager, kozackie żarcie. Aż chce się wracać. Co na minus? Masa dziwnych ludzi na tym samym backstage’u. Temat wielokrotnie rozdrapywany przez innych, nie będę tego robić tutaj. Miałem napisać po 5 zdań do każdego dnia, ale tak nie umiem, więc jeśli dotrwałeś/aś do tego momentu, przeczytaj jeszcze jedno.
Serdeczne podziękowania z mojej strony i myślę całej ekipy Rap Genius Polska dla organizatorów, Gosi Felczak (za ogarnięcie mojej paniki, czy zdążę odebrać wjazd), Konona (dalej mnie bawi, że na początku drugiego dnia mnie nie poznałeś po ponad godzinnej gadce dzień wcześniej haha), Michała Grobelnego i Gabi (za możliwość otwarcia do kogoś ryja, jak już zostawałem sam), całej mojej ekipy z KRK (wybaczcie, że was często zostawiałem, ale obowiązki, jak widzicie), raperów, których miałem okazję poznać (Bisz, Mata, FONCIAK W KOŃCU), dziewczynie, która uratowała naszą relacje na Insta swoim powerbankiem oraz dla wielu innych ludzi, których poznałem. Wracam za rok, a do tego czasu będę was łapać w Krakowie na eventach. Eloooo!
Radek
Z siedmiu dotychczasowych odsłon PLHHF ominąłem tylko pierwszą - będąc niepełnoletnim jakoś stykały mi luźne koncerty klubowe i nie myślałem o takich wypadach. Od II edycji festiwal rozwinął się nie do poznania i według mnie stał się trwałym elementem zarówno polskiego hip-hopu, jak i miasta Płock (nie bez powodu mówiąc jego nazwę w domyśle mówię zawsze o PLHHF).
Wielkie big up dla całej organizacji, a w szczególności Gosi Felczak, za świetną komunikację i współpracę; ekipy RGPL, z którą miałem okazję się spotkać (a mamy taką szansę raptem parę razy do roku); moich ziomali, z którymi ponownie przeżyliśmy tam w opór śmiesznych sytuacji; oraz wszystkich mord poznanych na polu namiotowym - nawet jeśli tylko jednorazowo, bo to właśnie podobieństwo zajawek przebywających tam ludzi tworzy niepowtarzalny klimat i pozwala poczuć hip-hop w powietrzu.