Ozz6y
Nie-znośna ciężkość bytu
[Krvavy]
Ty boisz się ciemności, ja mieszkam z nią vis a vis
Co dzień przytrzymuję jej drzwi, by mogła wejść do środka
Nakreślić obraz kolejnego miesiąca czy tygodnia
A wierz mi, jest płodna w sztukę słowa
Głównie w katastrofizm, gdzie strofuje strofy
Głodna doznań godnych poznań woli
Więc mimo woli wciąż uchodzi przez okna
By z powrotem drzwiami się dostać- błędne koło
W geometrii strachu stawiam czoło światłu
W labiryncie myśli brodzę po omacku
Chciałbym nie widzieć blasku i mieć własny biegun
Spychający ludzi z brzegów- noc polarna
Jestem depresyjny, ale znam się na żartach
Puk, puk. Kto tam? Niezapisana karta
Tyle warta egzystencja ile znajdzie na niej miejsca
Ciemność, by rozpisać swe idee
Rzuć kamieniem w studnię swojej duszy
Rozbije się echem cisza przed burzą
I cisza po burzy dzień wróży
Co się dłuży na naszą niekorzyść
Też czuję gorycz, gdy patrzę w swe oczy
W odbiciu ciężaru świata i Ziemi
Łudząc się, że zmiana może cokolwiek zmienić