​ejmatt
Elukubracja błazna
[Verse 1]
Wiesz, że było tak, jakby chcieli mi Ciebie zabrać
Lecę bez namysłu, szczerząc zęby spod kagańca
Bez nacisku, wierząc, że taka reakcja
Jest jak Witt z owoców - po prostu naturalna
Po prostu masz tu błazna, co pomylił epoki
Po polsku masz tu klauna, co kończy dziś jak zwłoki dzień
A nowy dzień nie wstaje już dla wszystkich
Tlen [?] serc, bo chciałeś, kurwa, czystki
Blackout - i co mi teraz powiesz, kocie?
W morzu pełno ryb - to można zagrać
Proszę, spójrz na wodę - jaka mętna, szmata
Rzuca na ląd smród i blade ciała
Nara, ja widzę tamte twarze w lustrze
I widzę uśmiech, ale znam dalszy ciąg, mała
Chemia na dwójkę, fizyka jeszcze gorzej w kurwę
Nie pierdol mi o przyciągających się ciałach

[Verse 2]
Nie znałem życia, choć myślałem, że przeżyłem wszystko
To taka pizda jak na rap mówić hip hop
Na gwałt zrzucić jarzmo, uwolnić szybko z ram
To trochę przykro, szkrab, no powiedz coś ty chciał
I wielokrotny zjazd, nie da Ci odetchnąć
Endorfiny strzał i pejzaż piekła bram
Mów mi "dziwny", bo sam zobaczyłem piekło
Kurwy z gliny nas lepią, potem pękasz, brat
Patrzę na twarze, chociaż ich nie widzę
Stałem na marne tam wtedy obok Ciebie
Chciałem na zawsze stać tam i Cię widzieć
A teraz tylko patrzę na tą twarz, widząc metę
Żryj - to przecież owoce infantylizmu
Bełkot pijaka, co to dywan stawia ponad łóżko
Syp do bletek, a kocie siła twoich zmysłów
Wyniesie sztandar i zakopie Ci dupsko