Koza
Lęki moich przyjaciół noszę w torebkach z gazą
Ciągle spotykam mimów
Połowę życia spędzam na granicy paraliżu
Bój się nie bać synu
Kiedy ty zasypiasz pracują maszyny
I nie przestaną z nastaniem świtu
Oczyszczam zmęczone stopy na podium litości
Oczyszczam zmęczone stopy na podium litości

To było ostatnie wołanie, potrzeba życia
Wysyła sygnały
Czemu nie odpowiadasz na nie?
Żelazne wrota to mój pierwszy przystanek
Baltazar konwersuje z Polikarpem
Daj diabłu szanse
Karły tańczą walca
Przekładam na zmianę swe nogi
Nie po to by ciągle upadać
Katany fatalnie zwisają na ścianach
Zwiastując zgony samuraja
Twarze na pierwszych stronach gazet
Zdementują plotki o zbrodni i karze
Marne życia- małe straty
Fonetyka gryzie w uszy nieznanymi dotąd akcentami
Zegnij swój nadgarsteK, k k k k
Zegnij swój nadgarstek
Dziwne Paradise zezują na mnie w półkroku
Odnalazłem legowisko czarnych kotów
Został tylko kontur, szron na winoroślach
To jedyne opium, to ostatnie opus [x2]

Ukryty w znikomej wierze pogrążasz swe cienie
Posągi z azbestu, oddycham tym co potrzebne
Po deszczu, asystuj mi proszę nad rzekę
W modlitwach łabędzi amnestia
W modlitwach łabędzi na wietrze rozwieszam proroctwa
Narzędzie, powołania, wrócą pasterze
Ponownie powstają te krokwie niczym wielkie wieże, oddają pokłony w następców, w kratce zostają ?pogłosy?...


Ciemno-purpurowy blask i zapach niczym rtęć
Skurcze palców, wnętrze serca zaciska się w pięść
Zachód słońca, horyzonty niosą odgłosy rżeń
Uczucie pomiędzy pułapką a długim snem