Koza
Dziecko żelbetonowej puszczy mantruje na dworcu rezonansu
[Zwrotka 1]
Byłem zajęty uprawiając bhaktijoge
Są rzeczy o których samemu sobie nic nie powiem
Podchodzę, robię krok, jeszcze po chwili cofam nogę
Słyszę odgłos za plecami, a może to tylko w głowie?
W toku ilustracji gubię myśli nieświadomie
Zrzut ekranu na płaszczyznę pustej kartki pojęć
Piszę podwodne linijki niebieskim kolorem
Schodzę głębiej tylko po to by za chwilę złapać oddech
Umrę znów jak plastikowych toreb kanclerz
Bawełnianych skarpet swąd i wymiociny w umywalce
Porzucam bumerang złudzeń w lokalnej sadzawce
Wędki haczyk zwisa, aczkolwiek boje się patrzeć
Jest to opasłych ksiąg pisarz giętki
Zlewka treści, jako dopełnienie form których nie nazwę
[Zwrotka 2]
Światła, najpierw snop, potem bardzo jasno
Ból, odgłos wiatru pędzącego w samotności, pustkowie w górach
Wir, metro, przyjeżdżają i odjeżdżają, ja siedzę
Deszcz na zewnątrz leje ale tu go nie słychać
Wrzeszczę zamknięty w pustym pomieszczeniu wokół procesory i mikro dźwięki przesuwających się taśm
Na wyciągnięcie ręki śmierć
Tak blisko Boga nie byłem nigdy
Prewencja świadomości czwarta, może piąta graniczne odrealnienie czyni świat zrozumiałym
Sprowadza bycie do ruchu
Kilka złożonych procesów, które jesteś w stanie pojmować zwyczajnie odbierając