Koza
LSD
Spożyłem to i nie ukrywam, było dobre
Widzę świadomie, słyszę się pod każdym kątem
W białym namiocie który nazywają słońcem
Sypiają ci którym na ziemi niewygodnie

To jest wielki bal na który nie da się spóźnić
Zawsze parę faz, parę faz jestem od pustki
Zapycha się drive, już pamiętam dobre chwile
Prawda jednym z kłamstw, też w to kiedyś nie wierzyłem

Jestem dla kosmosu, myślę rozmawiając z trawą
Wśród chaosu żyją dobrze ci którzy się bawią
Swą postacią, brakiem ego
Brakiem formy, cudzą rolą
Zwiedzam patos, zwiedzam przemoc
Widzę kompleks, widzę słowo
Widzę stratę i niewdzięczność
Widzę lęk i widzę prolog
Widzę to co będzie dalej jakbym w celi ogniem płonął
Może wszystko to jest żartem
Może to jest kara za coś
Może śnię się sobie w wannie i to zrozumiem na starość

Ze świtem LSD płonie znicz, nie mogę spąć
Palę stuff, robię mix, teraz pod językiem mam (x2)
Ze świtem LSD (x8)

Mniemam że słyszysz mnie zza tej zasłony
Przyszedłem opchnąć ci tani aforyzm
Dziury w sumieniu i kwiaty na dłoni
Na zawsze będę już błogosławiony
Żywe obrazy się rodzą w agonii
Nie daj se nigdy czegoś nie pozwolić
Nie daj się nigdy wybić ze swych opcji
Nawet jeśli kogoś stracisz po drodze
To dziwne jak łatwo jest mówić o sobie
I dziwne jak trudne jest siebie rozumieć
Dziwne jak mówią że zrobiłeś w porę coś
Kiedy się dokładnie nią nie kierujesz
Mamy spiekotę umysłu w naturze
Dlatego wyprzedza nas własny zapał
Zawsze pamiętam jak poczuł się Józef
Gdy objawiła mu się wola pana

Ze świtem LSD płonie znicz, nie mogę spąć
Palę stuff, robię mix, teraz pod językiem mam (x2)

Ze świtem LSD (x8)

Ze świtem LSD płonie znicz, nie mogę spąć
Palę stuff, robię mix, teraz pod językiem mam (x2)