Koza
Z nocy na dzień
[Franek]
Żyję z nocy na dzień
Tak łatwiej mi uciec przed światem
I zgubić apatię, mam trudny charakter
Bo ludzi nie trawię tu dalej, jak zawsze
Chce skłócić mnie papier a liczę te sumy dokładnie
By kiedyś się znużyć dostatkiem
Siedzę na ławce i buduję tratwę
A reszta to tłum, bo wiosłuję w niej sam
I tak się tu żyję
Ja coś nawinę, a ziomek nabije
Za dużo palę i myślę
To trochę naiwne bo robię te błędy cyklicznie
Kolejna strata mi sprawia, że znika powaga
I nie chce rozmawiać
Jak często powtarzam - mam gdzieś, czy poważasz
Bo to moja, nie nasza okazja się pojawia w wyrazach, hej
Mam chore sny te
Przypadki łączą się jak oksymoron
I tak bardzo chcę zdefiniować kim jesteś
A zwykle nie widzę tu nic poza sobą
To co otacza to ten jeden kolor, nic więcеj
Wybrałem złe towarzystwo
Taka oprawa jak kibic, choć wiesz, się oddalam
Bo sam jеstem blisko, to wszystko
Już prawie widno
I kontrast tej pory jest dla mnie jak klatka bez wyjścia i tak jest mi dobrze
Więc nie chcę wychodzić
Nie zabieraj mi uroku nocy, przecież dopiero przyszła
Ja muszę iść tam, gdzie jeszcze nie byłem
I płynę po bicie, by znów coś obadać
Kolejna przystać i wyjdzie jak zwykle
Następny ruch, weź podawaj blanta, joł
Zamykam oczy na świat
Bo zlewa się w jedno to co dobre i złe
Widzę rzeczywistość w klatkach
Gdzie nie jestem to w klatce, to prawie jak stres
Zamknięty w sobie
Ale pamiętaj, że z czasem to kolejna warstwa jest mniej
To wszystko w głowie mi siedzi
Czy ta warta jest czegoś warta, czy nie
Zamykam oczy na świat
Bo zlewa się w jedno to co dobre i złe
Widzę rzeczywistość w klatkach
Gdzie nie jestem to w klatce, to prawie jak stres
Zamknięty w sobie
Ale pamiętaj, że z czasem to kolejna warstwa jest mniej
To wszystko w głowie mi siedzi
Czy ta warta jest czegoś warta, czy nie
[Koza]
Kurczę swój sen, marnując czas na introdukcję
Mój półcień pada na własną przemoczoną postać
Wyznaczając granice poznania według Kanta
Od niedawna czuję się jakbym czegoś zapomniał
Czemu pytasz mnie o rozgrzeszenie
Mając problem, by przekonać samego siebie
I tłumisz pasywną agresję
Pokładami wiary we własne znaczenie
Co zmusza cię, byś się czuł niedoceniony na skali wartości wyznaczonej przez zapętlenie kompleksów
I tylko twoje własne wady
Mogą służyć za odniesienie
Jak mnie szukasz na imprezie, to nie wychodź na balkon
Każde urwanie filmu to mijanie się z prawdą
Tragedia się zaczyna na etapie post factum
Miałem wczoraj bardzo długi sen o jeżdżeniu koparką i był smutny
Nie znam tych elementarnych prawd
Bo nie da się przeliczyć na sekundy
Kiedy wstaję rano
Razem z moim psem wyśpiewuję pod niebo sutry
Nic dziwnego
Że się czujesz cienką treścią skoro toniesz w morzu kursyw
Oraz grubych typiar z wózkiem
Zbierających w biedrze te jebane punkty
A to tylko sen, a to tylko sen, a to tylko sen
To tylko sen, a to tylko sen