[Zwrotka 1]
Życie jest jak papieros bez filtra, zaciągasz się chwilę i krztusisz przez wieki
Masz happy endy na tanich filmach, gdzie scenariusze robiono dla beki
Na paczkach od fajek masz zobrazowane jaki Cię los czeka w przyszłości
A mimo to palisz tak dużo, bo dość masz już, kurwa, tych pseudo mądrości
Przybyło mi trochę kilo na studiach
Rzuciłem kierunek, który mnie wkurwiał
Drugi rzuciłem w połowie grudnia chlejąc do cna
Rap dla mnie był jak pieniędzy studnia
Nie docierała ta prawda brudna
Że wchodząc jak pojeb do tego gówna poznam ten strach
Ludzie mnie mają za aroganta, który jest w chuj bananowym typem
Nie wiedząc jakie to wyrzeczenia, kiedy postawisz tu na muzykę
Zjechałem ten kraj za jebane zwroty, zanim zacząłem grać tu za stawkę
Znam moment, gdy nie masz jak płacić za czynsz
Oni chcą byś tutaj plewił zajawkę
Wszystkie te dupy chcą Cię na chwilę, byś je przeleciał za fotkę na Insta
Te same dupy później są w ciąży z typami co mają bezpieczną przystań
Tacy jak Ty nie oferują tu nic pewnego, prócz wódy i grania
A mimo to, dzwonią po nocach, żebyś je tu pieprzył w opcji bez śniadania
[Refren]
Złapałem sny, jak nigdy wcześniej, te pieprzone dwa lata
Były najlepsze w życiu
Choć ciągle mi mówili, że to jest bezsens
I skończę jako cieć, w tym swoim Miliczu
Wieszali psy, pluli mi w pysk
A połowa znajomych się do mnie nie odzywa
Bo żyłem, gdy ronili łzy
Że w naszym kraju, kurwa, znowu się tu przegrywa
[Zwrotka 2]
Swoją pogardę wypluwam na chodnik, na którym się w weekend stoczy pół kraju
Mając na świecie tyle rozrywek, że zrobią to samo znowu nazajutrz
Mijam kościoły co ciekną od hajsu, dla niektórych religia to dalej biznes
Myślę, że jeśli Bóg tu istnieje, rozliczy świat za hipokryzję
Gardzę tym bardziej niż polityką, nigdy nie byłem na żadnych wyborach
Mniejsze lub większe zło to nie wybór, przestań przedstawiać w różowych kolorach
Tych społeczniaków w krawatach jasnych jak całe te ich pseudo intencje
Leję na Ciebie, gdy próbujesz wmawiać, że jako jednostka też mogę więcej
Moi rodzice mnie mają od święta, czasem to dla mnie za dużo, bo
Cała rodzina przy stole w Wigilię się patrzy tu na mnie jak na okaz w zoo
Rapy, przekleństwa, moja stylówa dla nich jest chyba ciągle za mocna
Ja tylko wtedy się blado uśmiecham i mówię, że szybciej wracam do Wrocka
Przestałem na siłę chcieć zrozumienia, sprawiać by łatwiejsze były te wersy
Połowę moich idoli z dzieciństwa ludzie docenią dopiero po śmierci
Żyjesz dopóki masz jakiś cel, reszta jest tylko konsumpcjonizmem
Mnie urodzono dla czegoś wielkiego, muszę się śpieszyć nim młodość pryśnie
[Refren]
Złapałem sny, jak nigdy wcześniej, te pieprzone dwa lata
Były najlepsze w życiu
Choć ciągle mi mówili, że to jest bezsens
I skończę jako cieć, w tym swoim Miliczu
Wieszali psy, pluli mi w pysk
A połowa znajomych się do mnie nie odzywa
Bo żyłem, gdy ronili łzy
Że w naszym kraju, kurwa, znowu się tu przegrywa