[Zwrotka 1]
Krochmal na mankietach miał woń jak kokaina
Z gracją kota znalazłem się w sztybletach z Key Styles i na
Miasto, świeże jak croissant rzuciłem miraż
Albo jesteś tu klasą, albo jedziesz na wiraż
Przyjemny stukot podeszw o stary zimny kamień
Przyziemny jak paprocie i kwiaty lilii w stawie
Przywraca równowagę jak betablocker czy Joy Division
Choć widzą, że minął ich Joe Cocker
Druk na papierze miał woń jak ciepły krochmal
Brzuch burczał o śródmieście, ale mózg się nie poddał
Nota to nota, czytaj robota wcześniej
Poczekają na kota, bo na kota czekasz wiecznie
Stukot podeszw jak stary, zimny Scarface
Przyziemny jak kosa przy podwiązkach skarpet
Pewny jak Beretta w kaburze ze skóry świnek
(Bang!) Leży, i już nie śpiewa, jak überführer
[Refren x2]
To ostatnie zlecenie, jakby Bonson postanowił
Ostatnie jak życzenie, w którym Bronson się bronił
Jeżeli spadnie deszcz złożony z łez po nich
Nie radzę się iść przejść, nie ma takich parasoli
[Zwrotka 2]
Ciało spłynęło gładko po mchu na schodach
Który zionął literatką kontra (uch) wątroba
Ten zapach zawsze towarzyszył (uch) takim miejscom
Tam gdzie rdza dotyka zgliszczy (uch) jak mefedron
Krochmal na mankietach zaabsorbował krew
Z gracją kota na etat zaapelował rdzeń
I poczułem perfumy, najpierw jego potem jej
Stojąc w sztybletach "Chat shit get banged" (strzał)
Dostał w serce i dałem mu sekundy, ale ona chciała się rozedrzeć w obliczu ujmy
Nie lubię takich świadków, są rozedrgani
Muszą zaznać upadku, żeby wrócić do mamy, on
Leży i krwawi, dałem mu sekundy, więc
Nie wyjdzie z tej bramy, ale ona chce mi zbiec
Wyjmuje ostrze z tam, gdzie siedzi u mnie zimne
I katuję ich troszkę, potem spycham go w piwniczkę
[Refren x2]
To ostatnie zlecenie, jakby Bonson postanowił
Ostatnie jak życzenie, w którym Bronson się bronił
Jeżeli spadnie deszcz złożony z łez po nich
Nie radzę się iść przejść, nie ma takich parasoli
[Zwrotka 3]
Nie wiem co zrobić z nią, to taki mały kot
I widzę po jej oczach, że ma jak ja hardy lot
Szkoda mi jej bardzo, a powinienem się zwijać
I najlepiej to taksą, i jak najdalej od ER
Jak pozwolę na błąd sobie stracę obie dłonie
Stanę oko w oko z samosądem, nie Salomonem
To ostatnie zlecenie, potem miałem zbiec z miasta
Jak opasłe stworzenie, nie jak za pięć dwunasta
Koordynator umów czeka za biurkiem z dębu
Nad kondygnacją z brudu, marmuru i prętów
Muszę się tam znaleźć, inaczej spalę plan
W muszce i z cygarem, inaczej splamię klan
W zaduchu własnej myśli usłyszałem jak jęczy
Jak dźwięk śnieżnego puchu na wciąż ciepłej poręczy
Przyjęła moje ramię, jakbym ledwo co się witał
I wsiedliśmy w pierwszy lepszy, "Panie, jedź pan na szpital"
[Refren x2]
To ostatnie zlecenie, jakby Bonson postanowił
Ostatnie jak życzenie, w którym Bronson się bronił
Jeżeli spadnie deszcz złożony z łez po nich
Nie radzę się iść przejść, nie ma takich parasoli
[Zwrotka 4- Te Tris]
(Ojciec: *gwizdanie* chodź tutaj, chodź, chodź, zobacz zobacz Szymon, zobacz Szymon tutaj no)
Ściskam ojca dłoń, bo mocno kocham go, choć wolałbym inaczej
Bo odkąd mieszka z młodą panią, mama ciągle płacze
Ma dobrą pracę tata, wraca po mnie tak co piątek
I na drugiej dłoni znów świeże owoce grają z gofrem
Miasto rośnie nade mną, szkło, beton tu sekwoją
Bawię się szelką od szortów, badam koszulki kolor
A oni stoją, w sensie tata, jakiś pan co tata spotkał
Teraz mówią o podatkach, losowaniach totka
Truskawka słodka polewy łapie smak i barwę
Tak jak ta pani z bramy ma na buzi taty mankiet
Nie odpowiada, chociaż ciągnę jak pies za firankę (Adaś: Ej, tato)
A mój mały światek nawet nie wie, że jest małym świadkiem
Obok tej pani pan jest, koszula jak płatki śniegu
Pomaga pani blady i wsiada do taxi w biegu
Oko płata figle, nie wie że widzi dziś zbrodnie
Co na huśtawce losu zagra z nimi w trzy ognie
(Ojciec: Młody, młody, dobrze... Adaś, adaś idziemy. ADAŚ! Ale tym gofrem się upie...heh, chodź.)