Filipek
Tabu
[Zwrotka 1: Gibky]
Wyrzucam sprawy przez, które chodzę śpiący a to może wzbudzać u paru strach
Raz myślałem żeby z życiem skończyć gdy stałem po drugich stronach balustrad
A chciałem się wszystkiego pozbyć więc zacznę od odbicia w lustrze
Przechodzą mnie ciarki gdy to pisze homie
To był trudny czas, a los miał mnie na muszce
Od małego dużo widziałem
Jak zapomnieć o życiu w materii
Wszystkie moje błędy wynikały tylko z za dużej ilości nadziei
To były czasy gdy nosiłem ciuchy, które dla innych by znaczyły przypał
Ale na ustach miałem słowa, których ty nie miałbyś nawet na końcu języka
Wprost mówię jak coś doskwiera mi
No bo dla mnie nie ma tematów tabu
I staram się was nie oceniać bez względu jakie zdanie ma o was tabun
Przez to, że ojciec niе wspierał mnie podaję rękę tym co znają [?]
Dziś wielu mija mniе bez: "siema " to przez nich poznałem co znaczy zawód...

[Refren: Gibky]
Nawet jak wychodzę z bloku, to czuję niepokój w klatce
Dookoła tyle pokus
Śledzą mnie bo mam ich z tyłu głowy od zawsze
Moja planeta łez nie zmyje mnie z powierzchni
Nie opuszczę cię choć wszyscy odeszli
Wychodzę gdzieś, ale nie miej pretensji
Muszę być sam, sam, sam
[Zwrotka 2: Filipek]
Powiedz mi co to dorosłość, jak mama nie przelewa blikiem
Czy może jak zatracasz ostrość. bo widzisz jej zdjęcie z jakimś nowym typem
Tych parę prac na cały etat, gdzie mówią ci, że to kariera
Czy kiedy pod studiem znów palisz kiepa nie wierząc już w misje rapera
Rap to był melanż
Rap to były panny, które chciały się pobawić
Rap to były dragi
Rap to czasem zawiść i życie na takiej bombie, że to cię koleś to wysadzi
Rap to były długi
Rap to były zdrady
Rap to ci rodzice co cię wyciągają z gówna
Kiedy jesteś offline, kiedy jesteś offroad
A podobno przyjechałeś, żeby robić studia (bruh)
Jaki jest zestaw twojego rapera co go słuchasz na repeacie?
Pewnie by się zesrał gdyby miał z miejsca dla muzyki poświęcić tu całe swoje życie
Widziałem związki, upadki i prochy
Kredyty na płyty co kupi pięć osób
Weź im wytłumacz, że to tak nie działa
Żeby zamiast sosu znaleźć inny sposób
Czasami się czuję jakby mnie juz otoczyli
A kolejny cios dla mnie oznacza fatality
Jakbym dorastał na Bronxie
Każdy krzyczał: Broń się!
A po hibernacji widział rap z Hello Kitty
Każdy jak stonoga niby podaję ci rękę
Ale kiedy ty nie patrzysz to zbiera po cichu kwity
Tutaj niby jest załoga, ale kiedy grunt się pali
To bliżej im do Ekipy niż do prawdziwej ekipy...
[Refren: Gibky]
Nawet jak wychodzę z bloku, to czuję niepokój w klatce
Dookoła tyle pokus
Śledzą mnie bo mam ich z tyłu głowy od zawsze
Moja planeta łez nie zmyje mnie z powierzchni
Nie opuszczę cię choć wszyscy odeszli
Wychodzę gdzieś, ale nie miej pretensji
Muszę być sam, sam, sam

[Zwrotka 3: Koro]
Najczęściej to sam zmierzałem, gdzie jest więcej zła
I w sumie to niezły mam fart, że nie ma mnie tam tylko piszę kolejny track
Widzę tamte przejścia jak patrzę w wstecz
Gdzie krok w przód czy dwa w tył to był spory lęk
Aż dziwię się, że mi to wyszło na sucho bo zlewały zimne poty mnie
Ile lat można żyć w stresie?
Przestałem liczyć po pięciu, gorzej gdy dostają rykoszetem w gniewie ci, z którymi nie chciałeś sam mieć na pieńku
Niedopowiedzenie może tyle zepsuć
Albo mów szczerze
Albo odejdż bez słów
Bo nie chcę być w twej grze
Żyć w błędzie wśród sępów
Od karkołomnych starań mam dzisiaj głowę na karku
A paręset osób ma opaski na nadgarstku
To, że wiele nie wiesz to kompletnie inna sprawa
No bo wyszedłem z półświadka bez żadnego szwanku
Z resztą czym się chwalić, że spryt dawał przestrzeń by zgarnąć coś więcej i wyjść na powierzchnie
Wielu pozerów już za pseudo respekt gadało za dużo, nie wrócą za wcześnie
A tutaj nadal akurat się zdaża, że w tym to się gubi co drugi
Bo jak już zaczyna mówić co myśli , przestaje myśleć co mówi
Tematy wszystkie poruszę jak na bitwach tłumy co myślisz to mnie tam pierdoli
Manier jak zasad, przekonań, wyborów czy kumpli
Trzymam się swoich...
[Refren: Gibky]
Nawet jak wychodzę z bloku, to czuję niepokój w klatce
Dookoła tyle pokus
Śledzą mnie bo mam ich z tyłu głowy od zawsze
Moja planeta łez nie zmyje mnie z powierzchni
Nie opuszczę cię choć wszyscy odeszli
Wychodzę gdzieś, ale nie miej pretensji
Muszę być sam, sam, sam