LaikIke1
Level Up 8
[Intro]
No cześć kocurki, Laikike1, BobAir, level ósemeczka, wiadomo
W dwa tysiące szesnastym roku zauważyłem tak, kurwa, mam nadzieję tak samo jak wy, że polski rap osiągnął level chujni dla jakby standardowej chujni nieosiągalny. Jest to jakiś sukces, jest to też na pewno jeden z ostatnich leveli. Który od końca? Mały clue macie w trzeciej zwrotce, pozdrawiam

[Zwrotka 1]
Jak jest na szpili, kocie, to kurwa kończysz grę
Na moment, jaki ma w obrocie nowy KTM
Chowasz towar i znikasz, okazyjnie robiąc dill
Z chustą rozwiniętą, tak jak Jihab i masz na czynsz
Żyłem tym, jak ty, moim rapem od Bybzi
I się opłaciło, teraz moje myśli to blizny
Na ich zdziwionych sznekach, ich dyskografiach
Jedna peta i C1 się wyjebał, taka prawda
Mój teren i Bonsa i Pete'a
Jak wbiję w blat siekierę to zapomnisz o nożycach
Nosimy czarne ciuchy, bo nasze rodziny mrą
Robią słabe ruchy - "What happened to that boy?"
Są jak te szare kurwy, chcą platyny za blond
Jak słucham tej posuchy, to redefiniują brąz
Dzięki legendy, że można na was liczyć
Płaczcie dalej, że płyty schodzą wam tylko w stolicy
Dajcie solówki z tą samą blazą
Półgłówki, dostaliście wędkę na Barbados
Woleliście wpierdalać trawę z logiem Sony
To ja, czy świat jest popierdolony, co?
Zostawiliście bloki, kiedy wyły o vibe
I dojebaliście i co to, to nie ja
[Refren]
Mogę nagrać to w Kalkucie, Rio czy Moskwie
Zawsze mnie zrozumiesz i poczujesz więź jak na koksie
Mamy w skillach magnes, przepuszczamy go przez dłoń
Jak już to nagramy - świat ustawia nas bok w bok
To zawsze będzie sztosem, bo prowadzi nas przyjaźń
I z każdą z następnych wiosen, planuję wyjazd
Nieważne gdzie jestem, ważne gdzie się znajdę
Jak już trzymam bilet, to ścinam każdy zakręt

[Zwrotka 2]
Chuj mnie obchodzi, że czasy są trudne
Nie pamiętam kiedy były sztosem, pamiętam wódkę
I krew na skokach, dentystę co weekend
Także skończ mi rapować o wygrywaniu bitew
Cisnę prosto, przeszedłem etap poezji
Dla niektórych to dziś meta, a dla mnie krawężnik
Schodzę z niego na asfalt i wdycham zapach skuna
I słucham jak na klatkach drze ryj maniura
Uśmiecham się, bo wiem, że zaraz wyjdzie z nią pan
Jebnie drzwiami tak, że siłownik wypierdoli z ram
Odpali szluga, wyjmie telefon, odczeka chwilę
I pierwszym, co powie będzie "chuj w nią, gdzie dzisiaj, ryje?"
Pójdę za nim przez trawnik i park
Obok miejskich mebli, za którymi się szcza
Obok met ze spirolem, piwnic bez rowerów
Przetagowanych kamienic i krech od dilerów
Pójdę za nim, bo wiem gdzie dzisiaj idzie
Ufam mu, bo łaże za nim dekadę z pokryciem
I jak zwykle wszedł do bonanzy na ośce
Dają ciepłe kanapki i bimber ze soczkiem
Siada sobie z Bonsem, Pete przegrywa w lotki
Jak najdalej od okien, jak najbliżej patologii
Pierdolnął kolejkę, tanią linię do kelnerki
Ale na tyle fajną, żeby odsłoniła zęby
"Oj, chłopaki, wy to zawsze to samo"
"Pani Kasiu, nie jest tak, że Pani nam nie brakowało"
Siedzą w trzech, stolik z wyblakłym blatem
I na zawsze zapamiętam jak gadają z moim rapem
Nie było mnie tam wtedy ale chcę tak o tym myśleć
Bo było tak w Leeds, Lublinie będzie jak będziemy w piździe
Zastąpiłem go na krześle, nie muszę łazić
Nigdy w niego nie zwątpiłem, on się nigdy nie obrazi
[Refren]
Mogę nagrać to w Kalkucie, Rio czy Moskwie
Zawsze mnie zrozumiesz i poczujesz więź, jak na koksie
Mamy w skillach magnes, przepuszczamy go przez dłoń
Jak już to nagramy, świat ustawia nas bok w bok
To zawsze będzie sztosem, bo prowadzi nas przyjaźń
I z każdą z następnych wiosen planuje wyjazd
Nieważne gdzie jestem, ważne gdzie się znajdę
Jak już trzymam bilet, to ścinam każdy zakręt

[Zwrotka 3]
Zarzucają mi dziś wiele win, nie uznaję skruchy
I przyznając to, wszystkich z nich, nie chcę ich odkupić
Moja spowiedź, to moje jointy, to mój mrok
I tak spokojny, jak przy tym stole, byłem w osiem coś
Ludzie chłoną tyle kłamstwa, że prawda jest niewygodna
Bla, bla, bla, bla, bla, bla, coś tam
Jak powtórzyć z tysiąc razy, robi się czarna perła
Ziarnko piasku w siatce komentarzy, magna bestia
Pęka między kciukiem, a wskazującym
Kiedyś były nim levele, ten jest z trzecim w kolejności
Na dłoni, która pisze wespół z ogniem moich ludzi
I przyznaję, czasem się sparzy, czasem pobrudzi
Ale nie drży nad papierem i przed oponentem
I to było pierwszym skillem jaki zdobyłem podziemnie
Czuję go w skroniach, jak oddech aniołów
Przecież nie byłoby tu ich, gdyby nie istniał powód
[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]