Zsuwając się po schodach czułem zimno i strach:
Kosa weszła za głęboko, taka każe Ci się bać
Bolało za mocno, na próżno i darmo
I spojrzałem w nią jak w lustro zanim stałem się gwiazdą
Nie ma dymu bez gniewu, nie ma ognia bez pasji
Nie ma środka bez brzegu, nie ma synów bez matki
Nie ma sadu bez drzewa, nie ma łąki bez trawy
Nie ma mąki to nie masz chleba i czego trawić
Nie ma ludzi bez zwierząt, nie ma mostów bez rzek
Na początku jest powód i na końcu jest treść
I wkurwiał mnie samosąd nad galerią prostej prawdy
Bez niej zostajesz z prognozą jak galeon bez żagli
Musisz obrać kierunek i wybrać wybrać
I jak znowu się osunę to odsunę się od bydła
Nie ma snu bez wysiłku, nie ma lotu bez skrzydeł
Nie ma mroku bez blichtru, nie ma puczu bez wideł
Nie ma mocy bez siły, nie ma ciepła bez pary
Nie ma mięsa bez krwi, nie ma nocy bez flary
Nie ma Ciebie beze mnie ale tylko teraz
I to jest przy- i nieprzyjemne jak "Interstellar"
Nie ma wiosny bez zimy, nie ma honoru bez ujmy
Nie ma dowodu bez winy, nie ma sążni bez stóp i
Nic nie ma za free prócz tego co dasz na talerz
W tej naszej szklarni jak już Słońce nie wstanie
Nie ma śpiewu bez ptaków, nie ma żywicy bez igieł
Nie ma życzliwych bez chamów, nie ma szmeru bez krzyczeń
Nie ma śliny bez ust, nie ma sceny bez hejtów
Nie ma siwych bez dzieci, nie ma tchnień bez sentymentów
Nie ma dnia bez wkurwiania sie na pierdolonych ludzi
Gdzie jest jakiś zły szaman, który da im się obudzić?
Nie ma, dosłownie, dnia kiedy nie chcę kogoś skopać:
Podejść, wyjebać i se odejść w nowych skokach
Brudnych od Jego/Jej krwi, wziąć w nich prysznic
I jak myślisz, że to za daleki lot, to nie myślisz
Powstrzymuję się codziennie, trzymam to w ryzach
I nie winię za to siebie tylko stricte ich życia
Po co kurwa tu jesteście in-the-way-people?
Kozaczycie a jak przychodzi jebnięcie witam się z ciszą
Kazek wstał i się nie wykąpał
Dostojnie roztoczył smród tak jak na wykopkach
Dlaczego mam Cię znosić, no na chuj się lampisz?
Dlaczego mi to robisz ty jebana beko z małpy?
Nienawidzisz mnie kurwa? Nie ma smrodu po wannie:
To jest proste jak maniura, która zobaczyła Kanye
Wpadam se do robo, czytam co mam w mailach
Znowu średnio z pogodą: trochę Meksyk, trochę Belgrad
Za godzinę mam telefon, że transport stoi w Indiach
Bo syreny są z baterią a to lit i nie wygram
To Wasz przewoźnik, nie mój mordo:
Trza było sprawdzić umowy zanim daliście mi konto
Muszę przez to stukać 17 stron w Wordzie
Że to kurwa nie wybuchnie jak jest dawno po transporcie
Ludzie to debile full-stop, centralnie są głupi
Trzeba zacząć ich zabijać, a nie próbować kupić
Nie zrozum mnie źle, mówię jak Bill Burr:
Nie chcę mordu ale podwiązania worków dla tych hien
Osuwając się na dno zrozumiałem błąd w myśleniu
Nie wiedziałem kim są za to sztos w osamotnieniu
Śmieję się sam z siebie patrząc w kosę jak w lustro
Byłem chodzącym wkurwieniem na podagrę ich mózgów
Ukryty we mnie krzyk prosi o ofiarę:
Patrząc po rozmiarze sznyt nie mam na owcę i czarę
Sił ani nic prócz finalnego tchnienia
A więc każę Ci z nią iść dla mojego oświecenia
Nie ma prawdy bez kłamstwa, nie ma wody bez pragnienia
Nie ma Odry bez Wrocławia, nie ma kraty bez więzienia
Nie ma nic... Nie było nigdy. Nigdy nie będzie
Oprócz sznyt i tego co da gwiazda gwieździe