[Verse 1: Ślip]
Od iluś tam miesięcy trawi mnie beznadzieja
Wypala uczucia i do mózgu się wdziera
Nic mnie specjalnie nie cieszy ani nie smuci
Krótką mam pamięć, a chciałbym w przeszłość wrócić
Nie umiem się kłócić, nie wiem jak się pogodzić
Mam życiowy problem, bo nie wiem co w życiu robić
Do celu nie dążę, bo nie wyznaczyłem celu
Żyję z dnia na dzień licząc drobne w portfelu
Nie planuję większych zakupów, bo nie mam za co
Ich zrobić, a mimo to nie rozglądam się za pracą
Do niczego mnie nie ciągnie, nic mnie nie jara
Takie życie jest chujowe jak Syzyfa kara
Moja dziewczyna nie wiem po co jest ze mną
Takiego jak jestem teraz nie chciałaby na pewno
Myślisz że się tym przejmuję? Mi jest wszystko jedno
[Hook: Roszja] x2
Jest mi obojętne co się stanie z tym nagraniem
Obojętne jakie masz o tym zdanie
Obojętne czy to się komuś podoba czy nie
To nie obchodzi dzisiaj mnie
[Verse 2: LaikIke1]
Mam w chuju twoje coś tam
Sobie wystaw, że nie wyrosłaś z podstaw
Na półce wciąż ten mistrz i Małgośka - kicz
Siema Roszja zbóju też piszesz z nudów, bo jedyne co zostało oprócz rumu to ten podkład?
"Nam postaw" mówią."Chlej" mówię i stawiam
Taki lot, że jak widzę że bej - lubię pomagać
Taki ktoś jak ja żyć nie nauczy się nigdzie
Bo nad rachunki za maj stawiam kwietniowy bimber
Wyjdź mnie na winkiel jeśli jeszcze masz pasję
Daje ci jakieś godzinkę zanim wrócisz tu po flaszkię
Pasja synu dziś synonimem wihajstra jest
Chcesz siana z rymów? To anty witalna rzecz
Ej obojętnie chce się najeść i zasnąć
Moczopędnie z honorem znaleźć w tym domu balkon i
Pod dyktando trzech krzyży na prostacie
Wyartykułować salwą dla ciebie świecie pacierz
[Hook] x2
[Verse 3: Jot]
Wszyscy mają gdzieś elokwencje, dobre intencje
Skromną prezencję - jadąc na tym samym patencie
Bo na tym kontynencie wzięcie ma strach i pogarda i
Każdy kto udawał złość nikogo na to nie nabrał
Od dawna jadę zwrotki wciąż gromadząc środki wciąż
Wdychając słodki zapach wiedzy i pijąc jej miąższ i
Jeśli ktoś nie wierzy w metamorfozę myśli
Ja mam w sobie coraz więcej dobra i mniej nienawiści
Nie obchodzi mnie, czy trwa wyścig, czy już skończył się
Obojętne mi co chcesz zrobić nam, a czego nie
I deklaruje ci że życie jest pasmem niespodzianek
A ja płynę z nim, synek, a ty miniesz je - amen
[Hook] x2
[Verse 4: Cruz]
Jakoś tak jest że się nie dba o te sprawy
Które mogą zadbać o nas, kiedy się je pozostawi
W duchu cicho wierzę, że rozumiesz mnie gdy milczę
Chociaż znów sprawiam wrażenie bycia myślami gdzieś indziej
Mówisz do mnie dużo, wymagasz odpowiedzi
Gdy coś nie jest mi obojętne - pozostaję obojętny
Wiążę z tym nadzieję, spokój emanuje ze mnie
Chociaż wkurwiam się po cichu, że to budzi twe wkurwienie
Odpłać się milczeniem, zbudujmy porozumienie
Niewypowiedziane słowa dają więcej, więcej
Brzmi to jak ucieczka, machnięcie na wszystko ręką
I nie mogę ci obiecać, że nie jest tak z tym na pewno
[Hook] x2
[Verse 5: Roszja]
Otwieram butelkę
Korek leci w górę i spada w pętlę
Chyba naszą subkulturę trafia szlag
Niby lepsza etykieta ale chujowy smak
Łykasz to duszkiem bez entuzjazmu
Wciągasz mnie w test oczekując sarkazmu
Jest mi obojętne czy odnajdując puentę dojdziesz do orgazmu
Bez względu na tempo beatu
Posuwam wrocławskie funky do limitu
Wołają, wołają, wołają do mnie ze szczytu - dumnie
Po paru głębszych nieprzytomnie
Odlecą hen ja otworzę następną
Bukiet poetów leży tutaj przede mną
Przychodzi to łatwo i łatwo odpływa
Obojętne jak to nagranie się nazywa
[Verse 6: Wojtek Cichoń]
Jeszcze kilka lat temu fanatycznie wierzyłem w nieobecność boga
I ustawowo zły charakter polityki - dziś nie jest mi to nieobojętne
Czujesz że moda na hip hop powraca - nie czuję nic
Próby opisania tej pustki odbijają się echem i
Wracają do mnie w postaci zimnego dreszczu
Ach, ta nikomu nie potrzebna umiejętność ego lokacji
Nadanie znaczenia jednej z warstw musi choć w najmniejszym stopniu zakwestionować pozostałe
Taki świat sobie zbudowaliśmy i pielęgnujemy nieświadomie
Przy pomocy każdej konstruowanej wypowiedzi
I kiedy myślisz że studia są największą kpiną
Nagle zaczyna się praca
Niby niechcący stajesz się tylko narzędziem w ręku wszechmogącego bloba
Miasto dynda na sznurze aut które obojętnie zmierzają do celu
Budynki miasteczek obojętnie przyglądają się pielęgnowanemu od lat marazmowi
A mi jest obojętne co stoi za każdym nabazgranym na nich samo h- w.d.p. czy plamą krwi na chodniku
Coś jak niemogąca się skończyć podróż na miejscu pasażera
Mijam wszystko mi jedno
Kładę się twarzą do podłogi przewiązuję bluzą głowę tak aby nie docierały do mnie światłe odgłosy i czekam na moment przykładowej ciszy żeby szeptem wyartykułować cokolwiek