Zdzieram palce do krwi kiedy wbijam je w marmur
Knykcie lżą swój byt kiedy żrą pył kwarcu
Chrobot stawów na nowo definiuje dźwięk
Pot rozpuszcza szkło… Jestem sobą ( bleeargh! )
Ściana sięga sklepienia, które generuje opad
Zjadam ścięgna dla przemian, które rejestruję w oczach
Kiedy ból bierze skalpel, żeby wyjąć mi dysk
Witam fart: pod palcem czuję pierwszy występ
Kiedy leżę w delcie płynu, wiem, że dam radę tam wejść
Nic już nie mów skurwysynu
Mam stąd panoramę, macham Ci jak Twój papież
To jest napad na Babel, niosę wiarę w tusz I papier
Twardo na nogach, w płucach zaklinam ogień
Czuję marskość na skroniach, muszę spłukać ją słowem
Zdzieram palce do krwi kiedy wbijam je w marmur
Zmierzam wprawdzie na szczyt ale mijam w chuj chałtur
Ścieram zęby na proszek, który robi za talk
Zbieram cięgi za progres, który wchodzi na start
Stara szkoła rapu, ta? Z Red Bullami w pyskach
Zjadam słońca gdy prę I wypruwam im skrzydła
Prrrra! Prrra! Meta stroni od kurew
Zjadam słońca, żeby w trzewiach metabolizm unieść
Knykcie trzeszczą jak drakkar gdy spierdala Beaufort
Za plecami jest dramat przed oczami strobo
Chrobot stawów na nowo definiuje wrzask
Flow? Zabiera Cię z sobą. Przekaz? Zeruje staż
Jeśli jacyś wannabes cudem przeżyli ‘’Bybzi…’’
Cisnę im plamy na pysk jakby przepili wszywki
Ostatni wysiłek każe spalić mi mięśnie
Skóra syczy, nie kryję jej przed kwaśnym deszczem
Wtapiam siebie w iglicę, niech spłynę piorunem…
Chwytam zachwyt, jebać szczyt: wolę się unieść
Opatrzność dała mi minutę spokoju
Odkąd nie mam ciała nawet dystans się nabrał
Hałastra wpierdala moje resztki pospołu
Ślepo wierząc, że to ścierwo to Laikike1
Nie mam serca zabierać im złudzeń ot, tak sobie
Odkąd ściany moich komór trawią się w ich wnętrzach
Odkąd wnętrza przedsionków strawiłem słowem
Nie przestają palić fochów bo nie mają gdzie mieszkać
Płynę z tchnieniem membran, istność daje mi Olimp;
Sporadycznie ale jednak jak hip hop na Olis
To mój pierwszy raz z obłokami pod sobą
Czuje wstręt I strach widząc ołów I kwas…
Obok ktoś dał zestaw młodego rzeźnika
Ołów zmieniam w bas, kwas w tekst, treść w tytan
Taki pułap, że, kurwa, widzę Migi jak kropki
Trzęsę niebem jak sceną Gural w pią-pią-piątki
Wtedy ołów I kwas niosą w kroplach tytan
Mcs ‘’Pomóż mi wstać!’’ krzyczą wkurwieni z kałuż
To jest powódź: patrz gdzie grobla, trakt chwytaj
Daję powód byś dla rapu się znów zmienił przez track!
Jeśli kiedykolwiek chciałem czegoś: chuj się wbił w to już
I jeśli kiedykolwiek miałem piękno: to tylko tu
W ‘’Into the Wild’’ było ‘’(…)dziel się szczęściem(…)’’
Mam stąd widok na rap, który dzieli się przez zet
Dolar, funt, kurwa, drahmę czy dinar
Kiedyś wyrósł na wartościach, które znajdziesz w mogiłach
Dziś nie widzę ich póki sam nie dam żyć im
Dziś nie widzę Busy Bees tylko szczury I wilki
Blichtr wziął zajawkę, ten sam wzór jak w Stanach:
Milcz I ładuj karkiem pod Południa aranż
Jeśli cyka Ci beat to cyc wrzuć na bauns tu
Wolę robić jak Bisz sobie co chcę ze słowem
Jeśli styka Ci kicz: cziki czik BALANSUJ
Wolę kombinować przy przewrotach przełomem
W rapie lubię to, że mogę chlać go z gwinta w dzień
I gustuję w zwrotkach, które mają kilka den
Kiedy skrobię ostatnie znaczy: upadł Laik
Myślisz "chujnia", kiedy mówię "denny rap?" dupa stary
W rapie lubię to, że daje równe szanse wszystkim:
Możesz latać w lycrze czy mieć samcze myśli
To liczyłoby się gdybym chciał leźć z Tobą przed ołtarz
Lecz jedyny związek tutaj to jest treść I forma
To nie, kurwa, lekcje podstawowych struktur:
Masz tu rap z jebnięciem podpalonych bunkrów
Nie mam czasu na sen, odkąd śmigam za swoje
Ani planów na mieć, odkąd jest mnie dwoje
Tam, się, kurwa, patrz menciu
Dalej w tym samym miejscu sam? I made you look
Chuj, lecę wyżej jak w tym tracku z Zamarem
Ty się spuszczaj na szczycie, że masz… talent?