[Intro]
Kolejny rok biorę, jak jeńców - na łańcuch
A potem robię z ich następców skazańców
Kolejny krok, to w każdym sercu mój tajfun
Jak dzisiaj rap, tych spadkobierców osrańców
[Verse #1]
Kto mi jeszcze powie tu pass, który się poczuł jak dziad, i się zawstydził?
Który kurwa, że robi rap jak mówił ostatni raz, to na migi?
Ty, praca, i żona, i chuj tam
Feeling katatonia, raczej, niż katapulta
To taka nowa zbrodnia, że jak z przodu jest czwórka
To rapu już nie można, rap to już nie ta półka
Półka jest taka jaki rap, nie jak ty
Ty jesteś taki jak twój świat, nie jak my
Nasz się nazywa LaDiDa - wersja street
I zatrzymać taki stan, to jak przestać żyć
Co ty, kurwa, jadłeś, że dyszysz?
Wchodzimy na parter, nie Rysy
Następnym razem wejdź na wagę, nie na nią wysyp
To przestaniesz winić cztery dychy za wieczną zwałę
[Verse #2]
Czym ty się męczysz, kwiecie inteligencji?
Czyżby cię nadwerężył widok dzieci z pieniędzmi?
Czyżbyś odszczekał, jak twoi przyjaciele
Że na czele zawsze będzie stawał przekaz, a nie przelew?
Wstyd jak ja pierdolę słuchać was w pubach
Gdzie nad kielonem chcecie dociec co wypada
Dziś wam raczej dysk, bo przeż jeszcze nie szczęka
Choć jak patrzę na pysk, to raczej kwestia szczęścia
Zostawiam wstyd po zgniłej stronie szyby
Pozwalam żyć na tyle, ile ty mi
Wchodzę pod gryf, po siłę z mi podobnymi
I ostrzę kły, bo gryzie mi się ze mną twój image
Od dawna nie próbuję już wygonić ze mnie ojca
Pomyślałem, że przytulę i poproszę, żeby został
Tyle zrozumieć to dar, a nie wyrok
I dlatego nie pluję na czas, jaki minął
Niczego nie naprawiam, nie muszę nadrabiać miną
Nie sprawdzam na socjalach co tam u starych imion
Nie staram się o akcept fana, jak go jara
Tylko diss pełen ksyw - niech ode mnie wypierdala
Poszerzam skillset, sam nie dowierzam, jak to podpiera psychicznie
Pozwala się zmęczyć, pozbawia mnie ciśnień
I takie momenty, to dla nas kanister
Więc nie wiem skąd wybór tylu z was
Że miejsce w pierwszym rzędzie jest tu do iluś klas
Że teraz trzeba z tyłu nic nie rozumieć z bajki
I zamiast gdzieś napisów poszukać umieralni
Pozdrawiam mój rocznik i kilka pod nim, oczekujących wyroczni
Wjebani w kult mesjasza, ale bez swojej stoczni
Więc nikt ich nie przeprasza, że na niby dorośli
[Verse #3]
Bit jedzie, a rap jak radar
Go znajdzie i zajebie jak cygan karawan
"Laik rób Level!", szkoda mi bata dla was
Nie mówię o scenie, co dasz mi - fraga w zamian?
Robię co chcę, to się też tyczy odbiorców
Się tu tyczy krytyków, nie tyczy się ziomków
Mam cię na smyczy, odkąd wlazłem ci w korpus
I krzyczysz, bo nie wiesz co naprawdę mam w środku
A propos: prawda - ten kraj zjadał ją
Wjebała w bagaj majdan, a w sat-nav "Idaho"
Nie jest zabawna, jak kaczka i kot
W łapach trolli na farmach, co piszą w krzaczkach kod
Co jest? Nie ma miejsca jak latam bo
Chcę przejścia na wszechświat, nie metaavatar
Człowiek się pozapętlał po latach
I nie mówię o sobie - jak gangsterka na trapach
Każdy viral ma price tag
Karma to nie rapgra - jest niewyjebywalna
Jest jak sci-fi w kinie o royalkach:
Minie ileś czasu i stanie się materialna
Także widzim się na bagnach murzynie
To co już zrobiłem, zrobi mi Chupacabra
I ona też zginie, tylko po to:
By urodzić się w Kostrzynie i zacząć kłuć po kablach
Także wiesz, zamiast liter w komciach
Rzucaj linie na ulicę na bicie od ziomka
Na chwilę se odpłyniesz w krainę dobra
Jeżeli to nawiniesz jak platynę, nie tombak