Hipocentrum
Grawitacja
[Zwrotka 1: PeeRZet]
Dla mnie życie to kumulacja następstw stresów
Tylko niektóre stają się pasmem sukcesów
I pchają w górę, ja nie znam nazw tych procesów
W ogóle, a rozpalają blask w nas, ile słów
Nie powiem i ile hajsu nie zrobię
Wciąż mam w sobie fobie i sam w głowie robię
Film, w którym człowiek bardzo pragnie być Bogiem
Nim spocznie w grobie i nie dowie się, że dni
Mają swój ciężar i trzeba wiele sił
By pokonać grawitację, by lecieć kilka chwil
Czy choroby, czy wypadek, czy demony w głowie
Będąc zdrowym, nie wiesz nawet jakie stwory w Tobie
Chcą, byś leciał na dno, prosto dzieciak w bagno
Mają Cię za śmiecia dawno i chcą, byś nie ogarnął
Nic, więc jak chcesz latać, celuj w Księżyc
Tam chodzi się łatwiej, wiedz, że musisz zwyciężyć

[Zwrotka 2: Bazi]
Ej, podnieś głowę do góry, przestań marudzić
Ziomek, wiedz, że ma na ziemi tylko tu tych paru ludzi
Gdy jesteśmy razem, los oprowadza po niebie
I tylko Twój smutek, i znowu tu sprowadza na ziemię
Tych, co rzucają takie wersy, to nie ma widzę
Kocham swoje mordy, no a reszty to nienawidzę
Znamy się lata i mnie nie wjebią na minę
Znak, że skumają brata, kiedy sobie to nawinę, tak
A moja druga grawitacja to jest muzyka
Dzięki niej ustała palpitacja choć zegar tyka
Tik-tak i tak ciągle słyszę dotykanie
Lecz się czuję nietykalny, gdy Cię dotyka zdanie
Nie chowam pióra, bo obrastają te słowa w piórach
Stąpam twardo po ziemi, pomimo że głowa w chmurach
Jak dziś podbiję ten świat jak w Keine Rezepture
Już się odbiłem od dna i teraz lecę w górę
[Refren: Asteya/Oxon]
Chcę się do góry piąć
Coś mnie wciąż ściąga na ziemię
W dół lecę, w dół gdzieś
W dół lecę
Znoszę na chmury wzrok
Los mną wciąż miota na glebę
W dół lecę, w dół gdzieś
W dół lecę, w dół gdzieś

[Zwrotka 3: Oxon]
Jestem z tych, co od zawsze nieco z głową w chmurach
Chcę czegoś więcej niż przyziemne, dom i spoko fura
Jestem z tych, co myślą, że więcej niż mogą, mogą wskórać
Wpatrzeni w siebie, choćby świat w około tonął w bólach
Od zawsze gadam wczute rzeczy jak powyżej
Że nawet jak jest źle, to będzie dobrze - tak to idzie
A potem znów odżywam tu sobotę jak co tydzień
Ciężko bez roboty, choć najbliższą przyszłość jasno widzieć
Wyobraźnia to mój arcywróg i wielki atut
Bo nie wystarczy tylko marzyć tu i chcieć wiwatu
Licząc, że się przydarzy cud, jakoś tak dzięki światu
I cały trud załatwi mój rzekomo lepszy status
Zatracić można się w pogoni po zyski
Ale czym są nasze plany, gdy odchodzi ktoś bliski
Gdzie jest Bóg? Człowiek strzela, więc kto nosi pociski?
Mamy wielkie marzenia, coś trzeba włożyć do miski też
[Zwrotka 4: Kojot]
Pamiętam, jakby to wczoraj było
Zacząłem nawijać i to się stało dopaminą
I z każdą nową chwilą nowe wersy jak woda płyną
I czuję jakbym latał, parę osób mnie zobaczyło
Ambicja mnie zjadła, była dla mnie jak chora miłość
I zamuliłem ciężkie jakbym spalił sam ponad kilo
Pytałeś, kiedy płyta, ja się chciałem od kopa zwinąć
I przepraszam Cię za to, zawsze chciałem Ci to nawinąć
Potem przejść na zmarnowane, w głowie miałem tylko chlanie
Blokada i wszystko stanie czy tylko przyciąganie
Szczęście miałem blisko, a nie, miałem straszne chwile w głowie
Dzięki, jeśli wierzysz we mnie, bo nie zasłużyłem sobie
Mam marzenia gdzieś wysoko i trupy głęboko w szafie
Możesz mówić, że się wczuwam, to jedyne, co potrafię
Teraz czuję się się najlepiej, si, pogramy znów tu dalej
Zrobię wszystko, by nie mówić, że nigdy nie spróbowałem

[Refren: Asteya/Oxon]
Chcę się do góry piąć
Coś mnie wciąż ściąga na ziemię
W dół lecę, w dół gdzieś
W dół lecę
Znoszę na chmury wzrok
Los mną wciąż miota na glebę
W dół lecę, w dół gdzieś
W dół lecę, w dół gdzieś