Jestem przeciwieństwem przysłowia, z kim przebywasz takim się stajesz
Poprzez spotkania z Marią mam dziury na bani, ale ja na pewno zapadnę Ci w pamięć
Starsi koledzy pamiętają mnie, jako szczyla, który na boisku wylewał pot
Młodsi koledzy, jako typa, który lubi przechylić szkło
I każdy z nich mówił, że w tym co robię, jestem dobry
Bo to i to zawsze robiłem do ostatniej kropli
Pamiętam czasy, jak płyty chodziły z łapy do łapy
Dziś to już klasyk, jak kosz obok Filipa za lasem
Ta, kosz, parę desek i trochę stali
I przewalony pień, gdzie zawsze siadali
Stara Gwardia, dziś niektórych nie skojarzyłbym po twarzach
Idole z podwórka, dziś legendy z czasów trzepaka
Tamten zapach, iglasty las i różowe niebo
I piach i trawa, które zastępowały nam beton
Mama wołała, że już czas na obiad
I nie wiem co robiłem szybciej, jadłem go czy wracałem pograć
Albo patrzeć jak Ciapek robi 3-6
I powiedzieć sobie, że jak tu jutro wrócę, będę skakał wyżej
Obręcz, nigdy tam jej nie sięgnąłem
Dziś pewnie chwyciłbym ją, wyciągając rękę i stojąc
Koper, jak starszy brat, te parę lekcji
Nie uczył mnie skręcania jointów, tylko rzucania od deski
Ten karton od Ciebie nadal trzymam w szafce
I pamiętam swój wkurw, jak złamałeś tamten basket
Na Merkurego
*Kurwa, pozdro Filip, pozdro Kotkins kurwa*