Bisz
Niemożliwość pożegnań
[Bisz]
Pogubiony w codzienności czas
Znajduję już z rzadka
By usiąść z Tobą, swobodnie na dłużej
Nie sprawdzając ciągle zegarka
Jedyne formy bliskości - spojrzenia, aż ciężkie od znaczeń
Mówiące wszystko, czego nie wytłumaczę Ci
Czego nie powiem inaczej już
A teraz wracam do domu i mówię do Ciebie w myślach godzinami
O tym jak bardzo mnie boli, że wciąż się mijamy
Że chciałbym mieć więcej
Czasu, lecz czy to coś zmieniłoby miedzy nami
Bo chyba specjalnie drzwi, które nas dzielą zostawiamy wciąż niedomknięte
W niemożliwości pożegnań
Za każdym razem jest we mnie ten ogrom zdziwienia czasem
Co przecieka przez oczy, usta, palce
I nie ma we mnie pogodzenia, że
Rzeczy jak gdyby przestawały istnieć
A to malutkie jak gdyby
Jest tu tylko dla otuchy, bo nie ma ich, jakby tu były na niby
I wciąż mi jest mało, i ponawiam prośby, co kiedyś zdawały się skromne
Pozwól nam dotrwać do końca zimy, ostatni raz ujrzeć wiosnę
I choć spełniłeś mą prośbę bezczelnie ponawiam ją ciągle
To grzech, to źle
Lecz wiem, że rozumiesz to dobrze
Bo wszystko co przyszłe, przeszło tak nagle
A wszystko co przeszłe, wydaje się martwe
I pewnie dlatego nie mógł się za siebie oglądać Orfeusz
A jednak to zrobił i chyba wiem czemu
Że nie spotkamy się już
Jedyne czego się boję
Naszej niezwykłej miłości, dom z Tobą będzie musiał odejść
Jak mam pożegnać na zawsze się
Co mogę powiedzieć nie wiem
Zawsze? Nigdy? To są nieludzkie przestrzenie
Że nasze ręce już się nie splotą, miałbym to zaakceptować?
Mogę tylko w osieroconych dłoniach chować twarz
Markować uśmiech
Połykać słowa by później
Powtarzać je w głowie raz po raz od nowa
I pragnąc się schować jak w muszli
W Twoich bezpiecznych ramionach
Że nie spotkamy się już - tego nie umiałbym przeżyć
Od losu dostaliśmy wiele, czy potrafiliśmy to wszystko docenić?
Ze źródeł czasu pić
I błogosławić nawet najmniejsze krople
Ile przelotnych spojrzeń i chwil umknęło nam w biegu na dobre
Czasem najdroższej osobie nie powiesz
Tego, o czym krzyczy serce
Zostanie to we mnie jak w Tobie
Zostanie to w Tobie i we mnie
I może wszyscy próbują powiedzieć sobie to samo? To hardcore
Jeżeli wszyscy nosimy w sobie tę samą nieprzetłumaczalność
Niemożliwość pożegnań
Niemożliwość pożegnań
Niemożliwość pożegnań
Niemożliwość pożegnań
Całą Twoją niewysłowioną miłość do mnie usłysz jak moje wyznanie
Czujemy to samo , czujemy to samo, tak samo niewypowiedziane
Pozwól mi mówić w głębi Ciebie, głosem co jeszcze bez barwy
Co czyni go Twoim czy moim, nie mówi niczego prócz prawdy
Dobrze, że się zazębiamy, nasze życia to ogniwa
Ja parę dekad po Tobie, a Ty parę dekad przede mną byłaś
Właściwie żyliśmy razem tak blisko, aż po godzinę ostatnią
I choć rozstanie rozdziera, to nie rozdziela tak bardzo
A wiosną zakwitną kwiaty, te które zrywaliśmy latem
To te same kwiaty, a czas swoją władzę nad nimi ma tylko tymczasem
Rozstania każą nam żałować nieprzerobionych lekcji uważności
Miriad detali, płynących drobinami czasu, nietrwałych, ulotnych
To co pomiędzy palcami przepływa między wersami dziś pochwyć
W niemożliwości pożegnań
W przeznaczeniu ogniw