Tede
Vanillahajs - recenzja
Jestem świeżo po odsłuchu, kolejnego już wspólnego po „Eliminati” i „#kurt_rolson” wspólnego albumu od duetu Tede/Sir Michu. Z przykrością muszę stwierdzić, że „Vanillahajs” w żadnym wypadku nie możemy porównać do jego przyzwoitych poprzedników, co więcej w moim odczuciu, nadzwyczajnie w świecie jest niewypałem. Żeby ktokolwiek nie zrozumiał mnie źle, nie mam na myśli tego, że płyta Tedego jest słaba. Jacek od dłuższego czasu wypracował sobie taki styl, który mimo tego, że całościowo brzmi prawidłowo, poprzez swoją monotematyczność i technikę nawijania po dłuższym odsłuchu zaczyna… odpychać. Ale skoro zdołał zdobyć sobie grono fanów, którzy pomimo tego, że „Ten rap jest głębszy niż dupa”, są w stanie wspierać swojego ulubionego artystę - chwała mu za to. A, i odeprę od razu zarzuty jakoby nie szukać tak popularnego w środowisku „przekazu”, gdyż rap TDF-a ma po prostu bujać. Uwaga, mam ważny komunikat! Nie buja…

Odejście Micha od typowych "bangierowych" bitów, do tych nieco spokojniejszych, mogłoby być kluczem do sukcesu „VHS”. Mogłoby, gdyby do poziomu swojego producenta dostosował się również raper. Jacku wszyscy wiemy, że po wyjściu z „infamii”, masz już gdzieś to co powiedzą słuchacze, że liczy się dla ciebie jedynie hajs, który i tak będziesz trzepał na gimbach, jednak nadużywanie tego w niemalże każdym numerze woła o pomstę do nieba. Patenty użyte już kilkukrotnie, powielane w kolejnym utworze również nie sprawią, że przyciągniesz do siebie słuchacza. Mam tu na myśli między innymi odkrywcze „To coś innego, men, kto nie widzi, ten Steve”. No no, Koldiusz rzeczywiście mógłby być dumny. Zdaję sobie sprawę, że tekst powyżej brzmi mimowolnie, jak płacz jednego z fanów Ryszarda P., który nie może zaakceptować tego, że jego idol niegdyś przegrał beef, jednak zapewniam was, że nie o to tu chodzi

Frustruje mnie fakt, że Tede, który powinien korzystać z hype’u jaki ponownie nastał na jego osobę po wydaniu „Eliminati”, prezentuje sobą osobę której zupełnie na niczym nie zależy, która nie potrzebuje już rapowych wyzwań i wszystko co chciała już osiągnęła. Nie trzeba być chyba specjalnie inteligentną osobą, by domyśleć się iż z pewnością tak nie jest. Wracając do poruszonego nieco wyżej tematu Peji, raper z Poznania powinien zdecydowanie zapytać swojego warszawskiego oponenta „Co Cię boli?”. Mam świadomość, że to Peja wielokrotnie zaczepiał Tede, że to on oferował „chuje w dziąsło” i tym podobne, jednak zaczepianie reprezentanta Jeżyc, w prawie każdym numerze z płyty jest nieco żenujące. Beef na polu rapowym już dawno za nami, okażmy postawę dorosłego faceta z głową na karku i nie dajmy się naciągać na kolejne prowokacje w poszukiwaniu rozgłosu. Choć tu Jacek łapie plusa, gdyż gdyby nie Genius, kilku pstryczków jego nowi fani mogliby nie wyłapać

Pozostaje nam jedynie żałować, że pomimo obiecujących singli w postaci „Pażałsty” czy „Martwych ziomków” otrzymaliśmy zlepek utworów, które pomimo tego, że wciąż odstają od rapowego bagienka które otacza nas na co dzień, to nie mają tego czegoś co przyciągało by do kolejnych odsłuchów. I nawet „#Hot16Challenge” zatraciło gdzieś swój czar, poprzez dodanie bonusowej zwrotki. No cóż, może i „odkułeś się bo umiesz”, jednak mi pozostaje jedynie życzyć, abyś po tych kilku latach blasku, nie wrócił tam, gdzie spędziłeś sporą część swojej kariery