Bonson/Matek
Dzień sądu
[Zwrotka 1]
Nie rozumieli go, zawsze tam samotny stoi
Często wyśmiewany przez tych, kurwa, szkolnych idoli
Często wytykany palcem, bez swojej przestrzeni
Bo chcieli zgasić ten ostatni promień nadziei
Nie wiedzieli co myśli i pewnie bali się nawet
Znienawidził to miejsce i nienawidzi go dalej
Ta prosta droga, którą trzeba było przebyć codziennie
Myśląc: jak kolejny dzień przeżyć w piekle?
I jak się zmierzyć z tym miejscem, by nie polec, dać radę?
Przecież każdy z nich wiedział, który to jest błazen
To ten gnojek, frajer - mówili, kiedy szedł w szkole korytarzem
Okradany co dzień z marzeń
Dusił się w tym miejscu ciasnym jak trumna
Dzieci grzeczni pewnie chcieli, żeby umarł
Jedyne wyjście z sytuacji to on lub oni
Zakończyć swoje męki albo coś z tym zrobić
Pomyśl...

[Zwrotka 2]
20 kwietnia - wiem, ten dzień musiał nadejść
Biegłem tak do celu, że wyplułem płuca prawie
Ha, dziś to nie rusza nawet
Wtedy inaczej myślałem, więc słuchaj dalej
Bo tą prostą drogą idę, jak codziennie
Widzieli moją twarz, kiedy czułem się jak w piekle
Gdy stoję już przed drzwiami, łapię za klamkę, słyszę głosy czyjeś
Głosy, których tak bardzo nienawidzę
Wychodzę na korytarz, błądzę wśród pytań
Odjedź, nie pytaj, dziś poznam smak życia
Widzę ich wzrok, wiem, że gardzą mną
Wyciągam broń, strach, wiem, dzisiaj znajdą go
Słyszę krzyki w miejscu gdzie przecież głośno jest co dzień
Ale dziś ten korytarz staje się ich grobem
Dziś każdy odpowie, widzę się boją idole
Ha, tak zaczął się krwawy wtorek
Panika w oczach, słyszą mój szyderczy śmiech
Zabijam strach, który dręczył mnie
Był lepszy, wiesz, teraz każdy boi się o życie
To życie, którego tak bardzo nienawidzę
Patrzę w bok, widzę wzrok jej
Miss szkoły, pewny krok, wiesz
Miss szkoły od klasy piątej, uśmiechnięta ciągle
Ha, dziś z tym uśmiechem będzie problem
Jej chłopak idol z ekipą
Dzisiaj już idą donikąd, jak
Ci wszyscy, którzy mieli mnie za nic
Muszę to zrobić, muszę ich zabić
Nie unikną kary, myśleli, że są nietykalni
Szkolni idole, których celem było pieprzyć panny
Męczyć słabszych, dziś leżą we krwi łajzy
Idę w stronę wyjścia, już ten prestiż mam dziś, wiem
Boją się odezwać, podnieść głowę wyżej
Boją się odgłosów strzałów, wciąż czekają kiedy wyjdę
Otwieram drzwi, jakby nigdy nic nie zaszło
Zrobiłem swoje, teraz nigdy mnie nie znajdą