PeeRZet
Deszcz meteorytów
[Verse 1: Bazi]
Poryję znaki bo paliliście i znacie to
Sory chłopaki, lecz myśleliście, że macie flow
Cepie, bez kitu tak to lepie do bitu, więc lepiej sprawdź to
Bo to rozklepie tych typów
A dinozaury niech się martwią też lepiej o tytuł
Bo przepowiadam hardcore #deszcz meteorytów
Jesteś piętą achillesową rapu, możesz być spięty
Zaraz tak Ci pocisnę chłopaku, że Ci pójdzie w pięty
Chcesz się przejść w moich butach, ale jak wielu masz pietra
Nie masz tu cwelów w getrach, ani tych gejów w swetrach
Tak jak u Ciebie, więc jebać Twoją publikę
Większość myśli tylko już jak ma sprzedać swoją muzykę
Morał się należy Wam prosty i krótki
Rap gra to burdel, raperzy to prostytutki
Mam apel, powiedz ile tak gra kapel
Rozpruję wszystkie dziwki na tej scenie #Whitechapel

[Verse 2: Peerzet]
Raperzy, wchodzę w nich słowa ważę, no homo
Kumasz, wchodzę w nich #8_pasażer_nostromo
Nie po drodze mi do gwiazd, choć mam niezły styl
To uczulenie mam na blask i na gwiezdny pył
Im jesteś wyżej, sorry, tym bardziej kiepsko to bangla
Skille - niedostrzegalne nawet przez teleskop Hubble'a
Ile lat już kurwa krzyczę, że to farsa jakaś ziomek
Jedno z moich życzeń - wysłać ich na Marsa w jedną stronę
Co drugi MC kwadrat E #Einstein
Ja co bym nie nagrał piszą #punchline
Jak komety wpada tu bragga, bo konkrety nadal tu składam
Chcą mnie zjeść - błagam, mój rap to jak dla Araba ramadan
Taka sprawa, że syfu tu nawał i póki będziesz tu brawa dostawał
Musisz gonić nas - nie będziesz odstawał bo zejdziesz na zawał
ATP pussy rapers komu chcesz wejść do odbytu
Na kolana, otwórz japę - leci deszcz meteorytów
[Verse 3: Wirus]
Ziomy w szarych masach, mierzą wyżej niż NASA
Lecz ich stratosfera jest na wysokości pasa
Chcą być starsi, super, jak Starship Troopers
Największe bohatery pierwsze padną trupem
Ważę tyle co nic, umiem tyle co nic
Ale jak nawarzę piwa to odważę się go pić
Znaczę tyle co nic, mogę tyle co nic
Sroga droga przede mną bo walę na szczyt
I nie muszę podpierdolić komuś, by się dorobić
Może jestem Hood-chudy ciut, ale nie Robin
Celebryci pną się na gałęziach fejmu
Choć za gwiezdne legginsy wieszali nawet w Sherwood
Z tą historią łączy ich mały John
Patrzą z góry jak Orion bo sami mali są
Chcieliby na orbitę po kapitana tytuł
Ale mele z moich ust to deszcz meteorytów

[Hook: Jack The Ripper]
This is hip-hop
The way it post to be
Destroying fake rappers man
Like a meteor shower
This is hip-hop
The way it post to be
This is hip-hop
Say what?
[Verse 4: Gruber Wysoki Lot]
Ta scena to kosmiczne jaja
Ja meteoryt co w tej galaktyce gwiazdy rozpierdala
To co widzę, aż się serce kraja
A jak raperzy myślą, że są świezi jak po orbicie do chapania
Uwaga, bo ktoś was zrobi w balona
Polecicie w czarną dziurę i to w postaci kondoma
Patrz zobacz
Czy to ptak, czy samolot, czy Superman
Nie, to ten... pojemnik na spermę
Ojojoj, jakie to przykre, ale prawdziwe
Zesraj się, pokaż cipkę, rób rzeczy parszywe
Ojojoj, jakie to brzydkie i obraźliwe
Zrób z tego nagrywkę, puść w sieć, aha, wymyśl se ksywę
Te jebane [?] wszystkie, ale fałszywe
Niech trafią na listę, ale pomyłek
Chyba czas na misję i to nie niemożliwe
Daj mikrofon, a zostanie z nich gwiezdny pył, tyle

[Verse 5: Sabot Wysoki Lot]
Niejeden chce cię kupić morałami wyssanymi z dupy
Medialne zabiegi karmią mentalne trupy dziś
Prawdziwy przekaz dla dzieciaków jest nudny
Oni wolą słuchać o koksie i pluciu na kurwy
Uważaj, bierzesz za prawdę coś co prawdą nie jest
Męczy cię myślenie, pozostaje mieć nadzieje, że
W końcu oderwiesz oczy od monitora
Nie wiesz o co chodzi - oto Sodoma i Gomora, więc
Nie ufaj masom debili, co się wybili w tej chwili
Internet i TV żywi się tych ich wiadrem pomyji
Leje jelenie na scenie, gdzie oni byli
Gdy myśmy tworzyli rap, tu w KaeRKa
I nie chodzi mi wcale o legale czy nielegale
Chcesz się wybić, wspaniale, idź do Mam Talent albo Droga do Gwiazd
Nie pomiń w swym arsenale przekazu rób dalej, nie wciskaj mi bajek, że jesteś sobą jeśli tylko grasz
[Verse 6: Eripe]
Parę paranormalnych wersów to obraza branży
Atak to najlepsza obrona #parada_punchy
Stara szkoła chce umoralniać jak w parabolach
To krzywa akcja na maksa, jebana paranoja
Pora to naprostować, wyciągnie baran wnioski
Gdy wytłumaczę mu te mity jak Parandowski
Rapem się parać chcą tu, chodzące paradoksy
Wystawią paragony, chociaż to nie rap dla forsy
Gwiazdy zbiorą wpierdol, widzisz tu sens w linijkach
Wątpię, jak myślisz, że Kasjopeja to sikor Ryśka
Czytasz między wersami to na maskimum licz
Skillami wymykam się skali #Z_Archiwum_X
Stłukę ci talerze w domu, jak mi się pocisk uda
Twierdzisz, że słyszysz coś nie z tego świata, to ci ufam
Się poci dupa rapsom po tych wersach, wiesz bez kitu
Metafory lecą na miasto jak deszcz meteorytów

[Verse 7: Penx]
Spada na mnie bałagan na bani, zaraz jebnie
Bo mam w głowie wizję świata i tym samym dziury we łbie
Deszcz meteorytów spada na nas, otwiera blizny
Kara dla nas, kropla w morzu potrzeb tych co chcą nas zniszczyć
¾ sceny przyspiesza, ja jestem opóźniony
Mówią typy o mnie ale żaden z nich mnie nie dogonił
Jeszcze, rzucają mięsem, być na czasie beef nic nie da
Być na czasie chcą, niech se kurwa wyjdą na Big Bena
Ich czas minie w końcu, zejdą chociaż zejdzie trochę
Każdy zejdzie i stąd wyjdzie jak mi wejdzie w drogę
Zapłonie scena to proste, chyba ciut prawdy zaboli
Tak gonię marzenia, postęp widać, a ja bym spierdolił
Wchodzę w głowy, słuchają, choć mało kto docenia
I tak większość tu nie skuma, więc nie szukam zrozumienia
Ciemni chcą być oświeceni, ich posprzątam zrobię błysk
Dam im światełko nadziei, dostaną latarę w pysk

[Verse 8: Kojot]
Kiedy tu wjeżdżam to od razu biję pięć z grupą
Oddaję treść dupom a na japę pięść fiutom
Największy życiowy dramat to przypał mieć z dupą
Jest im łyso ale nigdy nie będą jak Lex Luthor
Daj mi bit, te sztosy daj mi w mig
Jebać pedałów, co z tego, że mają fajny hit
Pchają tu łajzy kit, dla nas to straszny shit
To jak Prawo i Sprawiedliwość gdy my jak Justice League
Zrobimy rewolucję, nie jebany pokaz mody
Wśród debili, którzy myślą że Majdan to chłopak Dody
Popełni samobójstwo, gdy ja skoczę do nocnego
Ten rap to siostry Grycanki - nie przejdziesz obok tego
Tu jeszcze stoję, gram wreszcie swoje, ubierzcie zbroje
A twe przeboje, te wiersze twoje, te święte zwoje
Są kiepskie ziomie, je tekstem gnoję, gram w mieście, pojeb
Aż wszędzie płonie, podnieście dłonie, unieście co jest!