Smolasty
Plaga koncertów vs. plaga owadów, czyli Polish Hip-Hop TV Festival 2017
Nie bójmy się tego powiedzieć - PLHHF to chyba najszybciej rozwijający się festiwal rapowy w naszym kraju. Z roku na rok coraz szerszy line-up, coraz większa publika (w tym roku sold out!), a to wszystko w otoczeniu świetnej miejscówki w postaci plaży nad Wisłą. W dniach 3-5 sierpnia odbyła się V edycja tego wydarzenia. Czyje występy rozbujały nas najbardziej, co podobało nam się w organizacji, na co można było narzekać? To wszystko znajdziecie w poniższej (prawdopodobnie najdłuższej tegorocznej) relacji.
CZWARTEK
Co roku tego dnia odbywają się eliminacje do Płockiej Bitwy Freestyle’owej oraz before party całego festiwalu. Występy odbywały się nie na głównej, lecz dodatkowej scenie, ulokowanej spory kawał drogi od serca całego wydarzenia. Line-up rozpoczął Szopeen ze swoim świeżym jeszcze albumem „Ex EP”. O ile koncert w ogólnym rozrachunku oceniamy na plus, o tyle brakowało numerów ze staroszkolnego brzmienia, które Przemek serwował na wcześniejszych projektach. Dość niezręczną sytuacją był moment, kiedy tłum skandował „Selawi”, lecz ostatecznie numer ten nie został zagrany – cóż, może to i lepiej, w końcu jeszcze tak niedawno wywołał dość sporo kontrowersji. Po nim scenę przejął najmłodszy reprezentant QueQuality - VBS. Pomimo młodego wieku widać było, że Wiktor czuł się na niej bardzo swobodnie. Udało nam się nagrać całe “Buty” zza DJ-ki, chociaż owady, które obsiadły nas dosłownie całych, nie ułatwiały zadania.

Pod sceną zaczęło zbierać się coraz więcej ludzi, bo po VBS'ie swój koncert grał kolejny członek QQ, który zdecydowanie wykonał zadanie. Idealnie sprawdziły się takie numery jak “Zły”, “Sajko” czy “Cera”, ludzie w czarnych ciuchach lecieli wers po wersie, co stworzyło niepowtarzalny klimat. Zastępujący Deysa Sitek ze swoimi “Wielkimi Snami” sprawił, że mimo późnej pory i zmęczenia było żywo i wakacyjnie. Ostatnimi artystami był duet BonSoul. Brudne bity Piotrka i charyzma Damiana to kozackie połączenie, nie tylko w wydaniu studyjnym, ale i koncertowym.
PIĄTEK
Mimo że duża część obozowiczów odsypiała jeszcze czwartkowe wojaże, podczas supportów Verresa oraz Kenny'ego z Placem zgromadziło się niemało osób. Przyszedł czas na pełnoprawne koncerty. Wystarczyło krótkie spojrzenie w rozpiskę, żeby wiedzieć, że ten dzień będzie niezłym testem wytrzymałości dla naszych nóg. Ich falę z ogromną energią rozpoczął Hades, który skupił się głównie na promocji nowej płyty „Świattło”, nie zapominając jednak o starszych sztandarowych numerach. Następnie na scenie zagościł liveband B.O.K. na czele z Biszem. Potwierdzili, że żywe instrumenty zawsze dodają kunsztu rapowemu koncertowi. Ogromne propsy za tak nietypową wersję “Pollocka”! Na scenie świetnie odnalazł się również Wudoe. “Lato w mieście” brzmiało jeszcze lepiej niż dwa lata temu. Koncert Sariusa to niespożyte pokłady charyzmy i radości scenicznej, w których nie przeszkodził mu brak hypemana. Największy rozpierdol? Zdecydowanie kawałek “Baskir”. Za sprawą Sariusa po raz drugi na scenie pojawił się W.E.N.A. - wykonali wspólnie numery z EPki “Złe Towarzystwo”. Gedz wszedł idealnie na zachód słońca, co podbiło klimat jego występu. Zagrał robiąc niezły „Chaos”. Wspominaliśmy już, że Wudoe trochę pobył na scenie - znalazł się na niej po raz trzeci, aby wykonać numer “Szafa Pełna Kicksów”.

Wjazd Palucha wywołał ogromny entuzjazm u płockiej publiczności. Numery takie jak „Szaman”, „OKO” czy „Gdybyś kiedyś” nawijała cała plaża. Od 21:45 ruszyły występy na scenie Good Vibes, co postawiło przed nami spore dylematy, które koncerty wybrać. Cała szlachetna SB Maffija na jednej głównej scenie? Bardzo proszę. Ekipa zagrała wspólne tracki, a swoje solówki przedstawili wszyscy reprezentanci – od weteranów po świeżą krew. Publika miała okazję usłyszeć parę kawałków z “POLONU”, poskakać do sztandarowego „Twerku”, zobaczyć na żywo Bedoesa z „Gustawem” (utworem, nie psem) a także najnowsze nabytki Maffiji - Aviego i Louisa Villaina z “Monte Christo”. Koncert SB zgromadził zdecydowanie największy tłum tego dnia. W tym samym czasie nie zabrakło jednak entuzjastów muzyki Holaka pod sceną Good Vibes. Adi Nowak - mimo krótkiego stażu na scenie nie widać po nim żadnego stresu, potrafi trzymać bardzo fajny kontakt z publiką, a jego numery na żywo brzmią niemalże jak z płyty. Props za granie bez hypemana! Najgłośniej rozbrzmiewało oczywiście “Idiotko moja”.

O 23 show na Red Bull Tour Busie rozpoczął młodziak z Krakowa - Jan-rapowanie. Miał jednak nie lada konkurencję - w tym czasie pod Main Stage zgromadziły się tysiące ludzi gotowych wykrzyczeć takie numery jak “Młody Polak” czy “Zmysły”. Wykonawcy chyba nie musimy przedstawiać. Zmienili go Dwa Sławy, w których zwyczaju leży zagranie jednego z najlepszych koncertów na płockim festiwalu. Świetny kontakt z publiką, niezliczone pokłady energii i niekonwencjonalne pomysły - tysiące ludzi na nadwiślańskiej plaży były zachwycone. W tym samym czasie na scenę Red Bulla wjechał niestrudzony Leh i można powiedzieć o nim jedno - to jest hip-hop i to w czystej postaci. Sławy ani Leh nie trafiają w wasze gusta? Na Good Vibes zostaliście dobrze przyjęci przez Flojda i Wira.

Fanbase JWP należy niewątpliwie do jednego z najwierniejszych w polskim rapie, więc pełna plaża nie była żadnym zaskoczeniem. Nie przeszkodziło to jednak zebrać Wacowi swoich fanów pod sceną Red Bulla, a powracającemu weteranowi Reno dać na Good Vibes Stage show okrzykniętego przez niejednego fana najlepszym koncertem tego festiwalu. Te-Tris to stały bywalec Płocka. Już po raz piąty pokazał, że niejeden młody kot może pozazdrościć mu formy scenicznej. Apropos młodych kotów, na Red Bullu PlanBe, na Good Vibes Żabson... Tak, my też nie wiedzieliśmy, gdzie iść. Wszyscy mówią, że Żabson to ziomal, ale… Żabson to wariat. Pogo na “Pokorze” było jednym z lepszych przeżyć tego festiwalu. Do tego stage diving i crowdwalking z mikrofonem w ręku, których nie powstydziłby się sam Hopsin. Zwieńczeniem piątku był występ Kubana na głównej scenie oraz dwie alternatywy: weteran Włodi i newcomerzy - Young Igi i Pikers. Trudno było nam się kłócić, które z tych trzech show uznać za najlepsze, ale zdecydowanie nie czuliśmy się zawiedzeni. Jak opisać jednym słowem piątek? Na scenie raperzy mają zakaz używania wulgaryzmów, ale my możemy to powiedzieć - rozpierdol.
SOBOTA
Koncerty do późnej nocy i obowiązkowy after na polu namiotowym nadwyrężyły nasze siły, co nie zmieniało faktu, że nie mogliśmy doczekać się kolejnych występów. Nie tylko tych topowych artystów, bo nie można nie wspomnieć o show raperów wszedzieZUBER i A. Cichy ze wsparciem producenta BrakPerspektyw. O Żuberze było słychać niedawno dzięki wyróżnieniu go przez LaikIke’a1, a formą sceniczną potwierdził, że jest jedną z większych nadziei podziemia. Zastąpił ich Borixon - były szlagiery (papierosy, które jaram!), były tracki z nowej płyty, a na koniec absolutny klasyk "Mam tak samo jak ty" z udziałem specjalnego gościa - kto był, ten wie, o kim mowa. Następnie Kartky i Emes Milligan wjechali ze wspólnym materiałem. Bądźmy szczerzy, wolimy Kartky’ego w solowym agresywnym wydaniu. Po krótkiej przerwie na finałową walkę bitwy freestylowej (gratulacje, Milan!) przyszedł czas na country rap tunes, czyli chillout z Kubą Knapem. Jego numery zgrały się idealnie z panującą aurą. DonGuralEsko odegrał kilka premier i parę szlagierów, a także zapowiedział, że robi sobie przerwę od koncertowania, żeby skończyć płytę.

Pora na, jak się okazało, jedno z lepszych show wieczoru - Mes z livebandem. Klasa sama w sobie, więcej słów nie potrzeba, przez co przed zastępującym go VNM’em stało spore wyzwanie. Zapowiedział swój najlepszy koncert w życiu i… chyba tego dokonał, bo publika nie miała mu nic do zarzucenia. Ale spoko, jeśli wolisz na weekend znaleźć się zdala od Venoma, na Good Vibes Stage z otwartymi ramionami czekał na was Bubuś (znaczy się, Paweł Bokun). Następnie dla innowierców Tede, dla wierzących Anatom. Występy TDF’a można wpisać w swego rodzaju tradycję PLHHF. W tym roku zaczął od „Rezzi”, nie zapomniał też o szlagierach z VHS jak „Ostatnia noc”, „Pażałsta” czy „Michael Kors”. Rap przeplatał niezłą składanką - „Przez twe oczy zielone” czy „Bailando” równie dobrze bujały publiką. Nie zabrakło też przyśpiewki połączonej typowo z flachą. O.S.T.R. zaprezentował wyjątkowe emocjonalne show, co zresztą nie jest zaskoczeniem biorąc pod uwagę tematykę albumu “Życie po śmierci”. Który z twoich ulubionych raperów dzwoni do żony podczas koncertu?

Wspomnieliśmy coś o chrześcijańskim rapie? Na scenie Good Vibes Anatoma zastąpił Tau i nie pozwolił fanom pozostać w bezruchu nawet na sekundę. Jeżeli byliście już zmęczeni rapem, alternatywę stanowił koncert kolejnego Młodego Wilka, Smolastego - pierwsze w Polsce R&B. Niedługo później na Good Vibes zapanował Grill-Funkowy klimat dzięki Bleizowi, Cywinskiemu i Proceente, jednak tym panom przyszło zmierzyć się z konkurencją w postaci PRO8L3M’u. Występ otworzyli syntetycznym “Prequelem”. “TEB-200-1” i wymowny gest Steeza wskazujący publikę podczas rzucania wersów “zrobił się balet, w zasadzie domówka” to niesamowity sztos. Klimat, który niewielu artystów potrafi zbudować, no i chemia z publiką, jaką niełatwo pielęgnować, kiedy jest się na wielkiej scenie oddzielonej barierką od tłumu. Tytułowy numer “Hack3d By GH05T 2.0” to idealny melanżowy szlagier. Alkoholiczny refren wypływający z tysiąca gardeł wręcz namawia do rozpicia kolejnej flaszki. W trzech słowach - naturalność, spontaniczność, charyzma. Całość dopięta na ostatni guzik tej brudnej, festiwalowej koszuli. Przy ostatnich wersach Oskar bez zbędnego powiadamiania kogokolwiek rzuca się w agresywny stagediving, niczym ludzie na główkę do zalewu Sobótka niedaleko pola namiotowego.

Po P83 przyszła kolej na P81. Tej grupy nikomu przedstawiać nie trzeba - Onar z Pezetem pokazali, że wciąż stać ich na wiele. Energia płynąca z ich materiałów nader świeża, mimo że mają już swoje lata. Zapowiedzieli na przyszły rok nowy album - czekamy! Następnie na głównej scenie pojawiła się dla wielu najbardziej oczekiwana postać tego festiwalu - Quebonafide. Kuba jak zwykle nie zawiódł. Wleciały takie hity jak “C’est la vie” czy “Hype”, długo nie musieliśmy czekać też na “Madagaskar” (który swoją drogą grany był dwa razy i za każdym razem był takim samym rozpierdolem). Warto wspomnieć o ReTo, który grał chwilę przed Kubą na drugiej scenie, po czym dołączył do niego, aby zagrać wspólnie “Half Dead”, co okazało się jednym z lepszych wykonów tego festiwalu. W międzyczasie na scenie Red Bulla swój koncert dał bezczelny młodziak z SB Maffijji - mowa oczywiście o Bedoesie. Ograniczył się do numerów z jego ostatniej płyty oraz najnowszego singla, a szkoda! Zagrał największe hity - był zatem "Biały i Młody", "C'est la Vie", znalazło się też miejsce na "Gang, Gang, Gang". Publikę kupił przede wszystkim “Gustawem”, którego zagrał, uwaga, trzykrotnie! Chcecie “NFZ” na koncertach? Cytując Borysa, “jebać NFZ” - polecamy zajrzeć do jednego z ostatnich wywiadów z nim w celu wyjaśnienia. Kto był na koncercie Bediego podczas zeszłorocznej edycji, ten wie, że rzucił w tłum swoją kurtkę. Widać, że wiedzie mu się nieźle, bo w tym roku w publikę poleciał... zegarek. Ciekawe, co będzie następne!

Ostatnim artystą na scenie Red Bulla był Młody Wilk z 2015 roku, który słynie z tego, że "chodzi se w bluzie". Guzior zaprezentował nam swoje czołowe kawałki, m.in. "Clinta Eastwooda" czy "Tajfun92", znalazło się również miejsce na "Piniatę". Koncert odbył się o drugiej w nocy, ale ani późna pora, ani lejący deszcz nie przeszkodziły kilkuset fanom w zabawie. W tym czasie koncert zamykający festiwal na scenie głównej grał reprezentant Rybnika, na którego jeszcze parę lat temu był naprawdę duży hype, a jego numer “Na szczycie” to najpopularniejszy pod względem wyświetleń (na ten moment ponad 75 milionów!) polski hip-hopowy numer. Mowa oczywiście o GrubSonie. Kolejny występ z udziałem livebandu, który zrobił na nas ogromne wrażenie!
PODSUMOWANIE
Co roku w podsumowaniu zastanawiamy się, co mogłoby być zrobione lepiej na tym festiwalu. Dochodzimy do wniosku, że było idealnie, przyjeżdżamy rok później i… jest jeszcze lepiej. Ale mieliśmy na coś ponarzekać, prawda? Zielone komary (poprawnie mówiąc - jętki)! W razie kolejnej plagi egipskiej podczas przyszłorocznej edycji polecamy zaopatrzyć się w jakieś spray’e. No chyba, że w ogóle nie wybieracie się do Płocka, ale to byłoby nierozsądne. Do zobaczenia za rok!
ELOOO!