Pjus
Odpyski
No proszę sobie wyobrazić dobrze sytuację
Jest wieczór, komary i domek nad miastem
Ma pełną rację, kto widzi ludzi garstkę
Nie znam gospodarza, a piwo mam własne
Nikt nie kiwa palcem, by poznać mnie bardziej
Niby kultura, ale oczekiwania płaskie
Kończę flaszkę i zaciągam się dymem
(whoop! whoop!), nie, nie to nie z używek
To na ogniu mięso tańczy i wydaje dźwięki
Efektem szara mgła co zatacza szersze kręgi
Zaraz tam staną chętni i będą się tłoczyć
Wciągam dym po raz drugi – oceniam zdobycz
Zachodzę ją z flanki pod obstrzałem spojrzeń
Wpadam na pana co ma mniemanie gorsze
O mnie, o moim życiu i o mych wyborach
Niby dzieli nas pół metra, a odległość spora
(boom) nie od wczoraj toczymy bitwę
On we mnie ja w nim zmieściłbym brzytwę
Stoimy tu i teraz naprzeciw jak w westernie
Pojedynek na spojrzenia, kto zrobi to bezczelniej
Wita mnie skinieniem, uśmiecha się się jak zombie
Zęby są na pokaz, bo chętnie by je zatopił

Wyciąga rękę lecz wiem - wolałby nogę
Tak na ziemi niczyjej podpisujemy rozejm
Podaję swoją, czasu nie da się zawracać
Teraz nawet moje palce mają moralnego kaca
Ironia losu czasem tak do mnie mierzy
Jedyny mój tu znajomy to moje nemezis
Dlaczegóż by nie? znowu zerkam w stronę rusztu
Może wspólne milczenie będzie na wagę kruszcu
Wdech i wydech, potem policz do dwustu
Cisza przerywana kapaniem tłuszczu
Grubo! zegar w głowie niczym bomba tyka
Detektory dymu są już w chmurze prosto znad szaszłyka
Czekamy na sygnał by odpalić stek wyzwisk
Już paruje łeb, dajcie zimny prysznic!
Robią mi się odpyski – takie na sumieniu bruzdy
Odpyski zalegają jak setki fałd tłustych
Wciągam dym po raz szósmy i dumę chowam
Odpyski zaczynają zdzierać nawet skórę z kolan
Odpyski mi się robią od nieużytych słów
Odpyski od myśli, które zwykle kopią grób
Nie mogę znieść tej ciszy, wymuszonego taktu
Więc mówię w myślach do świńskiego karku
Grilluj się kurwa, grilluj
Zjemy i pójdziemy w mrok