TomB
Pinokio 2 (Filipek diss)
[Intro]
O jebany, zawsze musi być jakiś problem

[Zwrotka 1]
Bedoes nie nazwał ciebie pinokiem, bo wyłącznie jesteś kłamliwą dziwką
Ale dlatego że bardzo pajacu drewniany chcesz zostać prawdziwym mężczyzną
Bez skutku, widać że weszło, nie wyszło
Wcześniej się chował tak przede mną że przez przypadek pierwszy raz tak przed bitwą
Co ty przez ten wywiad masz na myśli? Ja sam nie wiem, może guz
Może chciałby podbić nowy ląd on ale przecież to nieuk
My jeszcze niedawno się widzieliśmy
Pogadać na temat rewanżu bitwy
Propsowałeś nawinięte Bedoesem tam moje na siebie pociski
Już raz mnie przepraszałeś za nawijkę o mnie
Razem tym nie skomlej
Że rapujesz co ci ślina na język przyniesie
Te koprofilu głodne kawałki odpuść
Dokładnie to samo miejsce w którym się znalazłem w dołku
On jako szczyt dachu świata odczuł
Mój koleżka cię spotkał na M-ce, na start w żartach chcąc cię bić
Powiedziałeś szacunek TeOeMBe, fajny raper, spoko typ
Nie wierzę własnym oczom jak Stępień, mrugnij raz jak grożą ci
Bo dla mnie to sama słodycz tak zjeść cię, prawda to Fifi?/toffifee?
Kłopoty ty masz dziewczyny, z byciem kobietą masz trudność
Możesz stawiać na mnie krzyżyk, ja i tak gram rap w kółko
Ty nie jesteś Philip Morris, bo chujowy tyteks robisz
Twój rap jest tak bardzo do niczego że aż przyszedł do głowy jeźdźcowi bez głowy
Twój wydawca
Z tobą wspólnych nagrań
Nie ma pół kawałka
Powód ów twój angaż
Możesz szukać w hajsach
A nie w gówno rapsach
I na tamburynie
Tak brzmi smutna prawda
Składanie na żywo jaja mam jak gekon, z tego zarapuje wszystkich na śmierć
Diabeł wcielony bo spadłem wam z nieba, a ty u stóp tych którzy błyszczą jak cieć
Mam jeszcze mordy rozjaśnić jak puder, nikt nie zna składu ichniego
Wciąż robią zwody, sobie wypraszam parówę
Ty zmieniasz zdanie wbijam ja w cenzurę
Choć zgarnąłeś tam dwa koła
Gadka nadal kwadratowa
Kiedy wyjąłem ja ciebie z podziemia płakałeś ze szczęścia tak jak mandragora
Tylko się pojawiłeś w grze ty, każdy klikał wtedy debuguj
Chociaż twoich linii od biedy, nie ma nikt w pamięci dzieciaku
Masz na płytach błędy, chuj da recovery backupu
Ty oprowadzasz youtuberów kurwa po wynajętym mieszkaniu
Spiny te z awantażu, czy frazesy z banałów
Kimś następny track ratuj, w zaproszenia klnij wzajemny bo na chuj?
Tylko zlepek sloganów, mix cudzych cech więc bez strachu
Można mówić na ciebie Lance Armstrong, ty haniebny kolażu/kolarzu
Twoje przewózki z sufitu no to nie istnieją, jak cabrio
No i wolniej ci idzie niż Jason, rzuciło ci się na słuch tak jak Mike Tyson
Zadekowany te stare czasy rozdrapuj jak DJ
Niech będzie że po tylu latach wracasz do tematu rapu jak Pikej
Cię tak naszły wspominki, znowu zbierz pisanki od wszystkich
Niech to będzie i praca zbiorowa coś tak jak truskawki, recykling
Wracaj do freestyle'i, bo skill ty
Masz jak wysrał byś go z pizdy
Tam nie brak ci predyspozycji
No bo dużo gadasz zanim pomyślisz bitch