[Zwrotka 1]
Przychodzę z czasów Tribalów i fety w coli
Tych awantur stadionowych, starej szkoły kiboli
Spektakularnych bitew i starej szkoły rapu
Ciężkich burd i strzelanin w dyskotekach, dzieciaków
Te nasze koncerty – rzadko który bezpieczny
Wiem, bo grałem w Wołominie na początku dwutysięcznych
Z ekipą na scenie, ratowały mnie dźwięki
Nakurwiałem z braćmi, jakbym bronił Magdalenki, wierz mi
Że trup ścielił się gęsto, jakby pisał to Shakespeare
I znów tęsknie za czasami, kiedy rap był wyklęty
Nie zrozumie tego bezstresowe pokolenie Netflix
I znów język cięty, jakbym pozbawiał cię nerki
Real talk, skalpel bez narkozy, żadne bejmy
Nie są w stanie zmusić Richa, by zajrzał do butelki
Nie po to, by nucili celebryci te piosenki
Jebać policję i sąd, tak jak wszelkie sentymenty
[Refren]
Chciałbym, chciałbym tylko zwyciężać
Choć nie zawsze
Choć nie zawsze podążałem właściwą drogą
Chciałbym, chciałbym tylko zwyciężać
Choć nie zawsze
Choć nie zawsze podążałem właściwą drogą
[Zwrotka 2]
Chciałbym, by przyjaciel mógł się wymiksować z dragów
W sumie to ci powiem, że mam w chuj takich przyjaciół
Nigdy w chuju, choć bywa, że od towarzycha stronię
Nie wkręcaj sobie filmów, że podbijam z farmazonem
Nigdy lepszy, zwyczajnie przed tym klimatem się bronię
Wystarczy jednak krecha i ten pierwszy kielonek
By na dobre wrócić, wdepnąć w niejeden dołek
Który przypłacę życiem – truposz w leju po bombie
Chyba mam mocne bary, bo nigdy nie spada więcej
Niż jestem w stanie udźwignąć i po tym poznasz zwycięzcę
Poranny chłód mnie rozbudza, znowu znajome miejsce
Znów jestem dzieckiem, które wciąż marzy, że będzie pięknie
Nazwali miejską legendą, potrafię wyczuć szacunek
Pomimo nieporozumień dobrze innych traktuję
Mówią, że zawsze chciałem być częścią czegoś wielkiego
Wkurwienie zawsze wygrywa ze strachem tak stał się Peją
[Refren]
Chciałbym, chciałbym tylko zwyciężać
Choć nie zawsze
Choć nie zawsze podążałem właściwą drogą
Chciałbym, chciałbym tylko zwyciężać
Choć nie zawsze
Choć nie zawsze podążałem właściwą drogą