To moje życie, tak, to moja droga. Z uśmiechem budzę się, każda chwila jest nowa. Kreuję rzeczywistość, tworzę te słowa. Miłość, zajawka, talent – to wszystko od Boga. Popatrz w przyszłość, niektórzy mają wszystko, nie każdy to rozumie, nie wiedzą, co to czystość. Eliminuję z miejsca mentalne niewolnictwo. Wygrała twoja słabość, a byłeś już tak blisko.Warszawskie Hemp Gru z powodzeniem poszło szlakiem wydeptanym kiedyś przez Molestę. Rzecz w tym, żeby naturalnie pojawiające się życiowe wnioski i swój kodeks wartości rymować prostymi słowami na płynących, wpadających w ucho beatach. Tak, żeby z przekazem słuchacz mógł się natychmiast utożsamić, a zbyt ciężki podkład go nie odrzucił. To oczywiście nie wszystko, bo członkowie HG dysponują stylami rozpoznawalnymi w sekundę, a do tego ich wokale są ze sobą zestawione dosyć kontrastowo. Swoboda Wilka, który brzmi, jakby flow zapisane miał w genach, i wysoki, dobrze sprawdzający się zwłaszcza w refrenach głos Bilona – w tym tkwi sekret wielu utworów duetu, „Drogi” również. Rap o hardcore’owym rodowodzie, wciąż szafujący „lamusem” i „śmieciem”, a jednak wolny od agresji i już niehermetyczny, niepsujący harmonijnego podkładu. Jeden z MC zauważa nawet, że „rzeka słów głaszcze beat” – i ma rację. Tytułowy numer z drugiego, wydanego pięć lat po debiutanckim „Kluczu”, okrytego złotem albumu Hemp Gru krzepi i motywuje odbiorcę. Autorzy manifestują szacunek do swoich korzeni, ale też po prostu dla muzyki