[Intro]
Benny Czakon...
I Paco...
Złota jesień...
Rok 2010!
[Czakon]
Jestem dobra wasza macierz, żywicielka, drużka wasza
I twórczyni wszystkich istnień – od suteryn do poddasza
Jestem pani tego miasta, co w swej mocy niezmierzonej
Głów tysiącem wzwyż wyrasta, niby jakiś las czerwony
Aby tworzyć, uszczęśliwiać, złotodajne pasma snuć
I olśniewać, i podziwiać – jestem Pani Łódź
A gdy wokół wzrok spoziera na mej dziatwy trud
Jakąś dumą pierś mi wzbiera na ten twórczy cud
Wielką tedy mi symfonią brzmi mych maszyn huk
Szlakiem kwietnym się wydaje ten mój szary bruk
I nie widzę nic nad pracę, nic nad złota szlak
Gdyby, gdyby, jednak czasem coś mi… coś mi brak
Zwieszam skroń nad kołowrotkiem co mi przędzie zwój
A w głowinie wtedy staje dziwnych tęsknot rój
Wtedy drażni i przygniata ten potworny ruch
Do innego rwie się świata udręczony duch
TEJ ZIEMI NIKT NIE OBIECYWAŁ
NI GRANIA KSIĄŻĄT W JEJ TEATRZE
LECZ ŻE MÓJ CZAS JAK ŚLIMAK PRZYWARŁ DO NIEJ
I ŻE W JEJ SERCE PATRZĘ
TO MI TEJ ZIEMI PIĘDŹ – I SIWA MGŁA –
OBIECANA JUŻ NA ZAWSZE
TEJ ZIEMI NIKT NIE OBIECYWAŁ
NI GRANIA KSIĄŻĄT W JEJ TEATRZE
[Paco]
Paco z dala przywędrował, lecz się z Łodzią zżył
Własnych fabryk nie budował, za to w sobie tył
Dniem pracuje bez wytchnienia, "Donnerwetter" klnie
Wieczór humor i strój zmienia i kufelki tnie
Ma "Stammkufel", jest "Stammgastem", w knajpie spędza czas
I potrafi po piętnastym wołać: "Noch ein Glas!"
W politykę się nie bawi i nie czyta nic
Chyba – ot – z „Fliegende Blätter” jakiś pieprzny witz
Za łeb trzyma pryncypała, własny ceniąc stan
Kto ten człowiek? – Majster z Wólki – So ein Lodzer Mann!
TEJ ZIEMI NIKT NIE OBIECYWAŁ
NI GRANIA KSIĄŻĄT W JEJ TEATRZE
LECZ ŻE MÓJ CZAS JAK ŚLIMAK PRZYWARŁ DO NIEJ
I ŻE W JEJ SERCE PATRZĘ
TO MI TEJ ZIEMI PIĘDŹ – I SIWA MGŁA –
OBIECANA JUŻ NA ZAWSZE
TEJ ZIEMI NIKT NIE OBIECYWAŁ
NI GRANIA KSIĄŻĄT W JEJ TEATRZE
[Czakon]
Ponad pola matki ziemi, ponad ciasny szlak
Wzbił się skrzydły potężnemi twórczej pracy znak
I silnemi wzniósł zamachy nowych czasów cud
Zgrzytem maszyn wrące gmachy, wielki dumny gród!
Jakby skarbów zdrój w legendzie – on – geniuszu brat
Barw i kształtów milion przędzie i posyła w świat
By szły głosić o olbrzymie dziwów pełną wieść
I stroiły skromne imię w złoto – podziw – cześć
Niemi zbrojny – z burz się śmieje, w walk codziennych noc
Krzepnie, wzrasta, potężnieje w tytaniczną moc
By pierś dobra matki-ziemi mogła radość czuć
Że najmłodsza – nad wszystkiemi – taki się wzbiła – Łódź!
A więc w górę wznoś, tytanie, złoty sztandar twój
Skarbów po rodzinnym łanie rozlewając zdrój
Postęp, twórczość, myśl, co działa, w bratnich sercach siej
Jak duch dobry – chluba – chwała matki-ziemi twej!
TEJ ZIEMI NIKT NIE OBIECYWAŁ
NI GRANIA KSIĄŻĄT W JEJ TEATRZE
LECZ ŻE MÓJ CZAS JAK ŚLIMAK PRZYWARŁ DO NIEJ
I ŻE W JEJ SERCE PATRZĘ
TO MI TEJ ZIEMI PIĘDŹ – I SIWA MGŁA –
OBIECANA JUŻ NA ZAWSZE
TEJ ZIEMI NIKT NIE OBIECYWAŁ
NI GRANIA KSIĄŻĄT W JEJ TEATRZE