Mery Spolsky
Szafa Meryspolsky
Przepraszam, że noszę twoją broszkę
Ponoszę ją jeszcze tylko troszkę
Przez rok nie ruszam twoich szminek
Ustom zrobię dziś upominek
Świeże oko schnie od ryku
Z szuflad słyszę kukuryku
Czy wyschły myśli i balsamy
Nie pamiętam uśmiechu mamy?
„Mery, Mery, Mery, Mery, Mery”
Woła do mnie głos
„Mery, Mery, Mery, Mery, Mery”
To bolesny cios
„Mery, Mery, Mery, Mery, Mery”
Znowu chce się wyć
W szafie żyje moja mama
Przepraszam, że zdjęłam folię z butów
Za małe wciąż, zerkam okiem z nudów
Pękły flakony z Barcelony
W mojej szafie znowu zgony
„Mery, Mery, Mery, Mery, Mery”
Woła do mnie głos
„Mery, Mery, Mery, Mery, Mery”
To bolesny cios
„Mery, Mery, Mery, Mery, Mery”
Znowu chce się wyć
W szafie żyje moja mama
Nagrane szumy z mojego szlafroka
Tarcia o mankiet, szelest z kapoka
Rejestrowane tkaniny błyszczące
Do których tuliłam oko płaczące
Słychać też powiew ważnych kreacji
Na Fryderyki, hot doga ze stacji
To jest piosenka z szafy wyjęta
Moja mama jest w niej zaklęta