Szad Akrobata
Zapomnij o tym
[Verse 1]
Kiedy patrzę w ich źrenice widzę własne odbicie
Wspomnienia które iskrzą jeszcze dziś oczy szklą
Mały pokój i ja modląc się za ciszą
Która była mi najbliższą rzeczą bliższą niż ona i niż on
Bliższą niż dom gdzie wyrosłem
Brak pieniędzy i alkohol niszczą proste
Ktoś powiedział mi opisz to opisuję
Nie wierzysz to spytaj moją siostrę ona też wie
Też pamięta boazerię na niej czerwień
Do dziś pewnie czeka aż ktoś kłótnie przerwie
Wiele razy uciekałem stamtąd uwierz znam to
Wiem co czuje dziecko, myśli sobie "biec"
Bo jedyną myślą jest uciec stąd
Pamiętam późne popołudnie czwarte piętro
Im wyżej tym smutniej schody zamek kuchnię
Kiedy tak szedłem nieufnie patrząc czy alkohol cuchnie
Wiem jak boli i jak puchnie
Jeden Bóg wie o co były tamte kłótnie
Dziś nie pałam do nich gniewem lecz jednego jestem pewien
Ten dom to nie był eden ilu takich jak ja nie wiem
Nie dociekam lecz jako dziecko nie widziałem w nich człowieka
Wiedz to

[Hook]
A teraz śpij teraz śpij i zapomnij o tym
Co widziałeś co słyszałeś co przeżyłeś
I pomyśl że to sen że to wcale nie działo się
Tak będzie lepiej - śpij
[Verse 2]
Drugie piętro w poniemieckiej kamienicy
Piękno ciszy zakłócone ktoś krzyczy
To sąsiedzi z pietra mimo że byłem młody
To pamiętam numer drzwi siódemka
Taka tam noc nie jedna jak ta ale do sedna
Spałem ululany przez mamę dopóki nie słyszałem
Różnych kłótni próżnych których nie rozumiałem
Czy to były omamy? Ze snu zerwany
Wlepiałem wzrok zaspany w mówiące ściany
Słyszałem głos kobiety
Nadęty facet krzyczał bez przerwy miał nerwy
Płacz dziecięcy niewyraźny kontakt ważny
Dla tysięcy rodziców tutaj był zbędny
Nie jak spirytus i goście
Ja owinięty w pościel myślałem
Bogu ducha winny malec po co komu łzy wylane
Pytanie za pytaniem przecież mogłem to być ja
U mnie arkadia tam impra trwa
Huk szkła łamane krzesła
Słyszałem jak prosił lecz nikt nie przestał
Rano widziałem go pod bramą
Z podrapana twarzą siedział na piłce
Pamiętam na rączkach sińce miał
Wspominam chłopca
Mieszkanie po nim to pustostan
[Hook]

[Verse 3]
Czarne opary nad miastem niczym mroczny zastęp zwiastowały burzę
Jeszcze ja wpatrzony dłużej w taniec liści na wietrze
Oderwał mój wzrok chłopak w prującym się swetrze
Chciał schować się przed deszczem
A światło latarni świeciło tuż nad nim
Zgadnij skąd spadły pierwsze krople
Widziałem sine policzki całe wilgotne
Na nich słone sople a w nich utopione strach i smutek
Miałem zapytać po co nocą jak wyrzutek stoi pod drzewem
Lecz chyba zabrakło mi odwagi nie wiem
Cicho jak złodziej dalej siedziałem w samochodzie
I patrzyłem zza szyby na żywy obraz na bezdomne dziecko
I nikogo by strzec go na jego brudne dłonie i ubranie
Na zapłakane niewinne powieki miał wypieki pomimo chłodu
I z powodu głodu zapadnięte policzki
Czemu nie wraca do domu jak myślisz??

[Hook x2]

[Tekst - Rap Genius Polska]